To był mój pierwszy właściwy start w tym sezonie. W zasadzie nie oczekiwałem po tych zawodach zbyt wiele. Po prostu ciekaw byłem swojej formy. Przyznam szczerze że na wczorajszym treningu trochę przesadziłem. Rano obudziłem się nieprzytomny a nogi zdawały się być za ciężkie.
Pogoda w drodze do Ustronia zapowiadała zmienne warunki. Wiało, a na horyzoncie było widać ciemne chmury. Bardzo chciałem żeby nie padało. Po przebraniu się i przygotowaniu na starcie mety doinformowałem się że będziemy jeździć po rundach. Mea culpa. Nie sprawdziłem dokładnie trasy i myślałem że jedziemy trasę ponad 100 km. Lubię ściganie po rundach o ile te nie mają zbyt dużo górek i ciasnych zakrętów - jak to było tym razem...
Start! W pięknej pogodzie ruszamy w kierunku Równicy. Najpier runda honorowa. Muszę obudzić nogi, gdyż te w ogóle nie zbierają się do jazdy. Z kilometra na kilometr jakoś zaczyna noga podawać. Pierwsza górka a zaraz za nią brukowany zjazd. Cholera jak przeklinałem organizatora - z resztą nie tylko ja. Ale cóż innej opcji nie było. Chyba cała góra jest otoczona kiepskiej jakości asfaltem oraz kostką brukową. Pozycja jaką sobie wypracowałem na rundzie honorowej poszła w zapomnienie po brukowanym zjeździe na którym jechałem w tempie turystycznym.
Pierwszy podjazd pod Równicę jakoś poszedł. Wyprzedziłem 2 kolegów z grupy w zasadzie od niechcenia. Nastrojowo byłem na cięższej przejażdżce a nie na wyścigu. Dopiero szybki zjazd w dół oraz wjazd na rundy zmotywowały mnie do ścigania się.
Na pierwszej rundzie ku mojemu zaskoczeniu dojeżdżam do grupki kolarzy w której jedzie koleżanka z Bikeholików. Od tego momentu zaczyna zmieniam założenie i postanawiam pomóc trochę Kasi - o ile przy mojej formie można to nazwać pomocą. Tak czy inaczej w towarzystwie znajomych zawsze lepiej się kręci. Rudna mijają jedna za grugą (było ich pięć). Począwszy od drugego kółka zaczynam mieć szczerze dość jazdy pod górę. Na szczęście to co straciłem na podjeździe, odrabiałem na zjazdach i na płaskim.
Ostatnie kółko i zjeżdżamy na metę. Odpuszczam sobie dlasze ściganie - swój plan już zrealizowałem i miałem dość. Podjazd pod Równicę pokonuję z dużą trudnością. W zasadzie wszyscy których wyprzedziłem w trakcie wyścigu zaczynają mnie wyprzedzać na ostatnim podjeździe. Niestety nie byłem w stanie zmusić organizmu do mocniejszego wysiłku. Nie pomogły mi też żele Isostara, które zakupiłem na przetestowanie przed startem.
Na górze pogoda zupełnie się zmieniła. Wiało i było zimno. Na szczęście nie padało i to był największy plus tego dnia. To co mnie jednak zmartwiło to prawie 40 minutowa starta do Michała Małyszy - kolarza z którym przyjdzie mi się ścigać na Mistrzostwach Lekarzy za niecały miesiąć. Tak czy inaczej - Cieszę się że sezon startowy otworzyłem tym wyścigiem.
Po 3 dniach dyżuru nie miałem siły jechać na IC. Nie czułem się na siłach by się ścigać. Zaraz po powrocie z pracy udało mi się wyrwać kolegę i zrobić większy dystans w lekkim tempie.
Trzecie w tym roku IC zaliczyłem trochę na wariata. Na błonia wpadłem kilka minut po 17. W pośpiechu goniłem główną grupkę. Z językiem wywalonym na wierzchu dogoniłem grupę, gdy ta ruszała z Krysponowa. Była punktualnie 17:30.
Mając już rozgrzane nogi udało mi się utrzymać na podjeździe pod Rybną. Później gdy pierwsza grupa odjechała ja zostałem z mniejszą i starałem się trzymać stałe tempo. Szło całkiem nieźle.
Ostatni sprint odpuściłem. Ale i tak jestem bardzo zadowolony z dzisiejszej jazdy.
W ostatnią niedzielę kwietnia wziąłem udział w organizowanej przez moją grupę rowerową imprezie - Brevet 200 km. Idea Brevetów to przede wszystkim pokonanie określonej trasy w limicie czasowym.
Mając małą bazę kilometrową niespecjalnie czułem się na siłach by przejechać 200 km. Kilka dni przed imprezą z nipokojem spoglądałem na prognozy pogody gdyż mimo wcześniejszych zapowiedzi o pięknym długim weekendzie, na diagramach wyraźnie było widać że ma padać deszcz. Z tej właśnie racji nie specjalnie nastawiałem się na start. Nawet nie spakowałem się w sobotę - po prostu wstanę rano i zobaczę jaka będzie pogoda. W niedzielę rano oczywiście padało. Po wstaniu z łóżka stwierdziłem że mam to gdzieś i pojadę chociażbym miał jechać całe 200 km w deszczu.
Po dojechaniu do Miechowa byłem trochę zdumiony, w zasadzie z dwóch powodów. Po pierwsze było całkiem sporo ludzi, a po drogie nie było jeszcze biura zawodów, gdyż kolega Spros jeszcze nie przyjechał. Przynajmniej miałem czas na spokojne przygotowanie roweru.
Ruszyliśmy wszyscy o 9:30, czyli z półgodzinnym opóźnieniem. Musiliśmy jeszcze czekać aż ktoś przywiezie Sprosowi rzeczy. Z tego też powodu ruszyłem jako ostatni razem z organizatorem.
Przez moment miałem nadzieję że pogoda się poprawi. Tuż przed startem trochę przejaśniało i przestało padać. Niestety zaraz po wyjechaniu z Miechowa wjechaliśmy w deszcz. Zaczęło silnie wiać i zrobiło się bardzo chłodno. Trochę powątpiewałem w sens dalszej jazdy, gdyż nierozgrzane jeszcze mięśnie oraz zaspane ciało za cholerę nie chciało poddać się większemu wysiłkowi. Na szczęście z kilometra na kilometr jechało się coraz lepiej, a brak presji związanej z pogonią za lepszymi kolarzami spowodował u mnie dobry nastrój.
Tuż przed Pilicą doganiamy Marka, szfagra Sprosa i w tym składzie jedziemy dalej. Na rynku w Pilicy przestaje padać. Szybko podbijamy kartę Brevetową i ruszamy w kierunku Wolbromia. Pierwszy podjazd za Pilicą był błogosławieństwem. Można było się rozgrzać i trochę przeschnąć. Akurat pogoda zaczynała się poprawiać, a wiatr zaczął wiać nam w plecy. Można było trochę odsapnąć po zmaganiach z deszczem i zimnem.
Do drugiego punku kontrolnego lecimy szybko i bezproblemowo. Minoga - drugi postój a tym samym przerwa na jedzenie i picie. Trochę pogadaliśmy i ponarzekaliśmy na pogodę, ale nie było czasu na zbyt długie użalanie się. W Sułoszowej Marek robi przerwę u rodziny, która zaopatrzyła go w suche ciuchy. Ciesząc się cały czas z lepszej pogody i wiatru w plecy dojeżdżamy do Olkusza a następnie odbijamy na Klucze. W tejże miejscowości mamy obiad i dłuższą przerwę. W między czasie deszcz na chwilę wrócił, ale tak szybko jak się pojawił tak samo znikł.
Po obiedzie i zagrzaniu się musimy niestety ruszać dalej. W nogach mieliśmy już 100 km. Na całe szczeście żona Sprosa przywiozła suche ciuchy, a dzięki uprzejmości Oskara mogłem odziać się w ciepłą bluzę. Dobre jedzenie i ciepło wprowadziło mnie w błogostan i nogi rwały mi się do jazdy. Koledzy jakby trochę wolniej, ale nigdzie nam się nie spieszyło.
Na horyzoncie przed Ogrodzieńcem malowały się ciemnie chmury z wyraźnie widocznym opadem deszczu pod nimi. Na szczęscie my odbijaliśmy w prawo na Pilicę. Ponieważ trochę zabalowaliśmy na bufecie, to na kolejnym punkcie kontrolnym jedynie podbiliśmy karty i czym prędzej pojechaliśmy w kierunku Żarnowca.
Odcinek od Żarnowca do Miechowa pokonaliśmy bardzo spokojnie. Mając w perspektywie zbliżającą się metę nigdzie nam się nie spieszyło. No może zbliżający się wieczór oraz brak oświetlenia wywoływał u nas niepokój. Ostatecznie po równych 10 godzinach, niedługo przed zmierzchem dobijamy we trójkę do Miechowa. Za nami wciąż kilku uczestników.
Z ekpiy Bikeholików nie było już nikogo. Cała grupka Czerwonych, która jechała na czele dawno przyjechała przed nami. Ogólnie rzecz ujmując mimo niespecjalnej pogody przejechanie tych 200 km w lekkim i niewymagającym tempie sprawiło mi niebywałą przyjemność. Mogłem na spokojnie podziwiać okolice i sprawidzć swoją formę, która wymaga jeszcze wiele pracy. Ku mojemu zdziwieniu na starcie stanęło 21 zawodników. Wprawdzie nie wszyscy przjechali całe 200 km, ale na szczęście wszyscy dojechali do mety cali i zdrowi.
W związku ze zbliżającym się w niedzielę 200 kilometrowym brevetem wybrałem się do Zakliczyna do rodziców po szosówkę. W planie miałem przyjechać do Zakliczyna zimówką żeby ją zostawić i zamiast tego wrócić do domu na szosówce. Niestety po dojechaniu do rodziców okazało się że rower szosowy ma przebitą z tyłu dętkę a ja nie mam nic na zamianę. Ostatecznie do Krakowa wróciłem na zimówce. Przy okazji pobiłem rekord czasu powrotu do domu i trasę Zakliczyn Kraków pokonałem w godzinę
To było moje drugie IC w tym roku. Jak zwykle po dyżurach, wprawdzie niezbyt ciężkich. Na szybko zjadłem lekki obiad i położyłem się na chwilkę spać. Obudziłem się w ostatniej chwili gdyż do 17 (a więc czasu spotkania na Błoniach) pozostało 30 minut. Na wariata szybko się pozbierałem i z całą siłą ruszyłem na spotkanie. Na miejscu było bardzo dużo ludzi - to niezwykle miłe uczucie widząc tak wielu znajomych z którymi można pogadać i pościgać się.
Już na samym począku nie czułem się najlepiej. Zaczęło mnie mdlić i boleć brzuch, ale zrzuciłem to na barki obiadu który zjadłem. Myślałem że przejdzie. W Krysponowie dołączyliśmy do niedużej grupki szosowców. W sumie było nas ponad 50 osób - prawie jak na zawodach.
Od samego startu poszło bardzo mocne tempo. Ciężko mi się jechało na przełajówce - momentami prędkość sięgała ponad 40 km/h a na oponach 35 mm trudno było ją utrzymać. Tak czy inaczej nie dawałem się. Podjazd po Rybną jeszcze jakoś przeszedł. Później było już tylko gorzej. Zaczęły się coraz większe mdłości i przyszła niemoc. Przez to wszystko nie byłem w stanie nic pić i jeść. Stopniowo odpadałem od grupki z którą się trzymałem, aż w końcu zostałem sam. Ciułając około 20 km/h walczyłem żeby nie spaść z siodełka. Na szczęście trasa minęła w miarę szybko z pomocą koleżanki Oli. W domu niestety odchorowałe swoje...ale to już nie ma co się rozpisywać.
To miała być lekka przyjemna jazda, nastawiona głównie na wytrzymałość. Z Krakowskich Błoń wystartowaliśmy w niewielkiej kilkuosobowej grupie. Już prawie od samego początku poszło za mocne jak dla mnie tempo. Jeszcze do Liszek udało mi się utrzymać tempo ponad 35 km/h ale później po jeżdzie na zmianie przed Alwernią poczułem że nogi mi słabną. Ostatecznie (na szczęście) razem ze mną od głównego peletonu odpadło dwóch kolegów z którymi dokręciliśmy przez Krzeszowice i Zabierzów do Krakowa.
To moje pierwsze IC w tym roku. W sumie nie spodziewałem się wielkich sukcesów i taki też był ten trening. Szybko zostałem gdzieś w tyle dojechałem jako jeden z ostatnich. Niestety to wszystko efekt dwutygodniowej choroby i przerwy od roweru :-(
Piękne zakończenie Marca. Trenażer i dwie godzinki kręcenia (co nie ukrywam było ciężkie) przed TV w rytm wyścigu Tour of Flanders. Tak czy inaczej, pogoda nie sprzyja kręceniu na zewnątrz. Po wczorajszym śmiganiu, jestem przeziębiony i boli mnie cholernie gardło. Mam nadzieję że nie skończy się poważniejszą infekcją.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).