Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2010

Dystans całkowity:657.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:25:55
Średnia prędkość:25.35 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:157 (80 %)
Maks. tętno średnie:187 (95 %)
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:82.12 km i 3h 14m
Więcej statystyk

I-szy śląski maraton w Radlinie. 450 km w 24h

Niedziela, 30 maja 2010 · Komentarze(5)
Sukces smakuje tym lepiej im trudniej do niego było dojść. W sumie tak mógłbym podsumować ten maraton, mimo iż nie przejechałem całego dystansu a jedynie 332 kilometry.

O samym maratonie dowiedziałem się jakiś czas temu od kolegi. Była to kolejna okazja do bicia rekordu dystansu przejechanego w 24 godziny. Przypomnę tylko że mój dotychczasowy rekord wynosił 333 kilometry i chociaż po raz kolejny nie udało mi się go pobić to czuję ogromną satysfakcję.

Odrobinę spóźniony wyjechałem z domu w sobotę by po drodze zabrać z Olkusza Sprosa. O godzinie 10 byliśmy już w Radlinie. Początkowo atmosfera nie zapowiadała fajnej zabawy, ale dopiero jak się okazało kto na ten maraton przyjechał wszystko zaczęło nabierać barw. Po pierwsze przyjechała spora ekipa z Krakowa. Poza naszą dwójką z Bikeholików byli jeszcze Boguś i Michał, do tego Jacek Kozioł, cyborg Robert Kądziołka plus weterani z Imagisa, Piotrek z Gliwic (bardzo miły gość) oraz ikona (równie przesympatyczna) wyścigów długodystansowych - Kudłaty (Sławek Fritz). Poza tym miałem jeszcze okazję poznać kolegę z Forumszosowego.org Łukasza.

O godzinie 11:30 była odprawa, a 40 minut później start. W mieście (z którego łatwo nie było wyjechać przez liczne światła i skrzyżowania) prowadził nas "vice komandor" wyścigu, który tuż za granicami Radlina zniknął za naszymi plecami. W sumie jak tylko obraliśmy właściwy kurs na Wisłę prędkość znacznie wzrosła do 40 km/h.

Trasa maratonu była z początku trochę skomplikowana i nie obyło się bez wpadek. Niektórzy pobłądzili. Na szczęście po pierwszej pętli do Wisły wszystko było już jasne. Chyba powinienem w ogóle od tego zacząć że trasa składała się z trzech jakby pętli. Jechaliśmy od Radlina do Wisły (przez Żory, Skoczów i Ustroń), tam w okolicach 75 kilometra był bufet i z powrotem tą samą trasą wracaliśmy do Radlina. Łącznie jedna pętla miała nieco ponad 150 kilometrów. Do wyboru były 1,2 lub 3 pętle.

Pierwszą połowę pierwszej pętli pokonałem razem z główną grupą trochę za szybko, choć nie ukrywam że sam prowadziłem momentami grupę z taką właśnie prędkością. Tuż przed Ustroniem odłączamy się ze Sprosem od głównej grupy i czekamy na Piotrka z Gliwic który pobłądził gdzieś po drodze. Jadąc wolniej, razem z trzecim kolarzem dojeżdżamy do Michała, który trochę zwolnił w Wiśle. Tam też spotkaliśmy kolarza z teamu Sikorski BikeBoard, z którym trochę pogadaliśmy.

Bufet znajdował się przy samym końcu Wisły. W momencie gdy my wjechaliśmy, grupa z Bogusiem i Robertem na czele wyruszała w dalszą drogę. Chwilę posiedzieliśmy z Michałem i Sprosem a gdy dojechał Piotrek ruszyliśmy w drogę. Przy tym całym zamieszaniu, które panowało na bufecie zapomniałem wziąć bidon. Powrót minął bardzo szybko, nie miałem wówczas za wiele sił oraz nie wiedząc czemu fragment ten pamiętam najmniej.

Gdy dojechaliśmy do punktu kontrolnego w Radlinie, była chwila na zastanowienie się co dalej. Mówiąc szczerze kiepsko widziałem kolejną pętlę, jazda zdążyła mi się znużyć a perspektywa jazdy poraz drugi tą samą drogą średnio mi się podobała. Spros i Michał podobne mieli odczucia. Chłopaki postanowili nie jechać dalej, co w dużej mierze było spowodowane nie do końca sprecyzowanym regulaminem. Umożliwiało im to zaliczenie pierwszej pętli w najlepszym czasie i zajęcie pierwszego i drugiego miejsca.

Ja też postanowiłem się wycofać, ale Spros namawiał mnie do dalszej jazdy. Czułem się nieco zmęczony, a z racji że na bufetach serwowali wyłącznie banany i batoniki, miałem mdłości i niechęć do jedzenia. Jakoś resztkami sił zebrałem się do dalszej drogi. Ubrałem się cieplej, założyłem lampki i w momencie gdy dojechał Piotrek, razem ze Zdzisławem Piekarskim ruszyliśmy przed siebie.

Pierwsze kilometry były dla mnie jak męczarnia. Po pierwsze słońce które świeciło skutecznie podgrzewało powietrze, a do tego każda górka wywoływała u mnie tętno ponad 90% HR Max. Postanowiłem zawrócić tym bardziej że tempo które narzucił Piotrek było dla mnie dużo za szybkie. Pożegnałem się ze Zdzisławem i zawróciłem. W drodze powrotnej zawracałem jeszcze dwukrotnie. W końcu jak mijał mnie Kudłaty postanowiłem ostatecznie zjechać do punktu startu.

Dzień biegł na przód. Spros i Michał byli już przebrani i umyci gdy dojechałem na punkt startu. Oddałem swoją kartkę by załapać się na trzecie miejsce w dystansie 150 kilometrów. Po około 20 minutach siedzenia i żałowania podjętej decyzji, postanowiłem zabrać się z Kudłatym - do tego też namawiał mnie Spros, który nakazał koledze pilnowanie mnie bym nie jechał za szybko.

No i ruszyliśmy we dwójkę dalej. Tempo w porównaniu do tego na początku było zupełnie inne. 20-30 kilometrów na godzinę było dla mnie sporo za mało i trochę mnie to męczyło. Dla Kudłatego natomiast takie tempo było wręcz idealne. Jechaliśmy wspólnie aż zaczęło się ściemniać. W połowie drogi jak zatrzymaliśmy się na sikanie na horyzoncie pojawiło się migające światełko. Był to kolega Sławka, który jechał wolniej i czekał na niego. Jakiś czas później mijamy poraz drugi drogowców, którzy naprawiali zniszczoną przez powódź trasę. Ku naszej uciesze słyszymy od nich "pojechalibyście wreszcie do domu" - nieźle się przy tym uśmialiśmy. Przyspieszyłem trochę żeby pokonać trasę szybciej, poza tym chciałem też zatrzymać się na jedzenie.

Przed samą Wisłą doganiam kilkuosobową grupkę, która stała na poboczu. Chwilkę pojechaliśmy razem i odbiłem na stację benzynową. Była już prawie północ, a ja byłem potwornie głodny. Chciałem zjeść coś słonego, a nie banany i batoniki. Wchodzę na stację benzynową tuż przed Wisłą a koleś do mnie z pretensjami że pakuję się do sklepu z rowerem. Odwróciłem się plecami do tego buca i wyszedłem. W samym centrum Wisły zatrzymuję się na drugiej stacji benzynowej i kupuję kanapki - cholernie nieświeże, ale jakże pyszne w momencie gdy człowiek jest głodny.

Na bufecie zabrałem swój bidon i poczekałem na Kudłatego. Nie chciałem też za długo czekać gdyż temperatura była znacznie niższa niż ta w Radlinie. Mimo ciepłej kawy i herbaty dopadły mnie ogromne dreszcze. Ledwo przejechałem kilka kilometrów i musiałem przyspieszyć. Tak się rozpędziłem że z licznika liczba 40 praktycznie nie znikała.

Jechało mi się wyśmienicie po wyjechaniu z Ustronia zrobiło się cieplej, nikogo na trasie nie było. Byłem tylko ja i ciemność - niespotykane uczucie. Cały ten czas nie schodząc z prędkości oczekiwałem aż na horyzoncie pojawią się jakieś czerwone lampki. Nie czekałem dłużej niż godzinie jak udało mi się dogonić 5 osobową grupę. Chwilę pogadaliśmy i ruszyłem dalej przed siebie. Zwolniłem trochę gdyż magiczne czerstwe kanapki i aktywator w żelu przestawały powoli działać. W trochę wolniejszym tempie dojeżdżam do Radlina. Nieznacznie zmęczony odpuszczam sobie dalszą jazdę. Znudziło mi się jechanie dalej, chociaż czułem że dałbym radę przejechać kolejne 150 kilometrów. Marzyłem żeby położyć się spać, tym bardziej że w poniedziałek szedłem do pracy.

Poszedłem do auta gdzie na tylnym siedzeniu spał Spros. Szybko wrzuciłem rower, wszedłem do śpiwora i nie wiedząc kiedy odszedłem w krainę snu. Leżąc między kołami co jakiś czas przebudzałem się. O godzinie 9 wyszedłem z auta - cały połamany. W tym czasie jakiś gość przyjechał i zaczął się kłócić o regulamin i pierwsze miejsce na dystansie 150 kilometrów. Ponieważ regulamin nie był do końca sprecyzowany, podobnie jak chłopaki gość postanowił zrezygnować z przejechanych już 300 kilometrów i zająć pierwsze miejsce na pierwszej pętli.

Zaraz po wstaniu poszedłem pod prysznic, który był w Ośrodku Sportu skąd startowaliśmy. Powoli zbieraliśmy się do zakończenia imprezy, które było przewidziane dopiero na 14. Czas do rozdania nagród dłużył się niezmierne. Zaraz przed tym zaczęło ostro padać. Co jak co ale pogoda udała się nam idealnie. Mimo że w Wiśle było bardzo zimno to i tak okresami świeciło słońce.

Ogólnie atmosfera maratonu była rewelacyjna, doświadczenia i przemyślenia związane z samą jazdą są bezcenne. Dzięki temu uwierzyłem że przejechanie dłuższego dystansu niż dotychczas jest możliwe. Do minusów maratonu z pewnością trzeba zaliczyć dość pogmatwaną trasę z dużą ilością świateł. Banany i batoniki to dość mało jak na taką trasę, przydałoby się coś jeszcze. Mimo to wszystko jest nadzieja że ten maraton stanie się stałym punktem wyjazdowym w przyszłym roku.

Trening po górkach

Sobota, 22 maja 2010 · Komentarze(0)
Pogoda ostatnio daje ostro w kość, na szczęście w sobotę na chwilę pogoda zrobiła się przyjemna. Planowałem początkowo pojechać do Kasiny Wielkiej, ale koledzy ostatecznie (co było w dużej mierze związane z niepewną pogodą) postanowili pojeździć na południu Krakowa i pozaliczać kilka fajnych górek w okolicy.

Toteż pojechaliśmy najpierw do Skawiny skąd odbiliśmy na górę do Mogilan - podjazd super, moc też. Noga podawała i poćwiczyłem trochę sprintów pod górę, szkoda tylko że infekcja nosa i gardła nie pozwalała mi się cieszyć tym wyjazdem. Po tym przed Świątnikami Górnymi odbiliśmy w lewo i pojechaliśmy na Swoszowice gdzie odbiliśmy na Ochojno...

...Tam byliśmy nieźle zaskoczeni, a przynajmniej ja byłem. Asfalt na sporym odcinku jest urwany, co było spowodowane osunięciem ziemi w wielu miejscach. Było trochę jazdy przełajowej bo droga jest odgrodzona i miejscami musieliśmy skakać.

Pokręciliśmy się jeszcze trochę a ponieważ zaczynało kropić postanowiliśmy wracać do domu. Na koniec mój ulubiony sprint przez aleje :-)

MTB Maraton - Złoty Stok 2010

Sobota, 15 maja 2010 · Komentarze(5)
Kategoria Wyścigi MTB
Na maraton w Złotym Stoku czekałem z niecierpliwością. Rok temu po raz pierwszy startowałem na nowym rowerze a wynik osiągnięty na tym maratonie był powyżej moich oczekiwań. Z tej właśnie racji miałem sentyment do tej miejscowości.

Kilka dni przed maratonem śledziłem prognozy pogody, które były bardzo niepokojące. Kolega z grupy Godul, namówił mnie żeby zmienić dystans z Giga na Mega, co było w dużej mierze uargumentowane chęcią walki o punkty w klasyfikacji "Team Mega". Tak też zrobiłem co było bardzo dobrym wyborem.

Z Krakowa wyruszyliśmy we trójkę z kolegami w dniu wyścigu. Mimo zapowiedzi tego dnia nie padało, co trochę nas cieszyło, ale i tak byliśmy gotowi na błotniste ściganie. Specjalnie na tę okazję kupiłem nowe oponki Schwalbe Nobby Nic (kolejne dobre posunięcie na ten dzień).

Przed startem było zimno, każdy zastanawiał się co ubrać na siebie. Ostatecznie po wyregulowaniu sprzętu i krótkiej rozgrzewce zrzuciłem z siebie bluzę, kurtkę i ubrałem się trochę przewiewniej. Mimo że maraton w Dolsku poszedł mi bardzo marnie to udało mi się załapać na trzeci sektor - dzięki temu nie musiałem marnować sił na przeciskanie się przez słabszych zawodników (kurde pewnie o mnie tak myślą Ci co sektora nie mieli a ich forma jest dużo lepsza niż moja...). W sektorze stanąłem z kolegą Borysem, obok Asi Jabłczyńskiej z którą zamieniliśmy jeszcze kilka słów.

Równo o 11 nastąpił start. Dzięki temu że dystans Mini startował pół godziny później, to na starcie nie było za wielu ludzi. Można było spokojnie jechać. Na początku nie naciskałem za mocno na pedały, czekałem aż organizm zaadoptuje się do wysiłku, z tej racji starałem się nie przekraczać 85% HRMax.

Na pierwszym podjeździe zrobił się mały korek, było duszno i zaczynałem doceniać przewiewny ubiór. Powoli dojechałem do Borysa, minąłem obie koleżanki Kaśki - Rams i Galewicz i powoli zbliżałem się do Godula. Razem z nim pokonywałem pierwsze 20 kilometrów, raz ja wyprzedzałem jego na zjazdach a on odjeżdżał mi na podjazdach. W sumie ten odcinek szedł mi najlepiej.

Za pierwszym bufetem musiałem zacząć ratować energię bo powoli czułem że coś dziwnego dzieje się z mięśniami. Kolega zaczął powoli mi odjeżdżać a ja słabłem. Z bufetu zabrałem trochę bananów, wypiłem High Energy Drinka i starałem się utrzymywać tempo. Niestety długi podjazd dawał mi trochę w kość i powoli ludzie zaczęli mnie wyprzedzać - w tym Kasia Galewicz.

Szczęśliwie podjazd się skończył i mogłem trochę nadrobić zaległości na płaskim i zjazdach. Drobny problem stanowiły opony, które doskonale trzymały w zakrętach, ale jadąc po płaskim czy na zjazdach tylna opona momentalnie hamowała mi rower. Do tego zapomniałem z domu zabrać żele i batony. Efekt był bardzo szybki. Po drugim bufecie, na podjeździe pod Borówkową Górę skończyła mi się energia. Dopadł mnie kryzys i skurcze. Oglądając się za siebie co jakiś czas patrzyłem na ludzi którzy mnie wyprzedzają. Tuż przed samym szczytem udaje mi się wziąć drugi oddech.

Wtedy dogania mnie Kasia Rams i Lesław z Rowerowania. Zjeżdżając z Borówkowej Góry staram się gonić Kasię, ale Lesław który narzeka na amortyzator jedzie wyraźnie wolniej, a trudny teren uniemożliwia mi wyprzedzenie. Dopiero na trzecim bufecie doganiam koleżankę z Subaru AZS, ale silny skurcz mięśnia czworogłowego uda zwala mnie z roweru. Marnuję około 2-4 minut na rozmasowanie uda i wymianę zdań z gościem który twierdzi że magnez nie ma nic wspólnego ze skurczami (bez komentarza).

Ostatni długi podjazd pcham rower w obawie przed kolejnym skurczem. Wtedy dojeżdża do mnie Maciu z Rowerowania, który podobnie jak Lesław jechał dystans Giga. Chwilę podgadaliśmy a gdy trasa wypłaszczyła się podjąłem walkę o odzyskanie kilku lokat. Niestety organizator po raz kolejny zrobił nam niemiłego psikusa bo mimo zapowiadanych 41 kilometrów mety nie było widać. Zamiast tego zafundowano nam kilka durnowatych podjazdów i zjazdów na przełaj - przez las. Żeby było śmieszniej w niemałym odstępie od siebie pojawiła się tabliczka "5 kilometrów do mety". Mimo to w ostrym tempie na pełnym gazie jechałem do mety żeby jeszcze kogoś dogonić.

Niestety nikogo nie było ani za mną ani przede mną. Wpadłem na metę jak nowo narodzony, jedynie z bólem mięśni kręgosłupa, które jeszcze nie przyzwyczaiły się do jazdy w ciężkich górskich warunkach. Na mecie czekali już Buli i Dawid, którzy zgrzytali zębami z zimna.

Ogólnie to jestem średnio zadowolony ze swojego startu. Wybitnie widać że brakuje mi kilometrów i wytrzymałości. Nie wyobrażam sobie swojego startu na dystansie giga - pewnie umarłbym z niedożywienia. Z pozytywnych rzeczy na pewno wymieniłbym to że zimowe jazdy na przełajówce wiele mi dały, gdyż przestałem się bać zjazdów i coraz szybciej je pokonuję z coraz większą przyjemnością bez obawy że coś mi się może stać - no i wreszcie nauczyłem się balansować ciałem, i przeskakiwać przeszkody. Druga rzecz to obyło się bez gleby i start w sprzęcie, który tym razem udało mi się idealnie przygotować.

No nic...zobaczymy jak mi pójdzie następnym razem w Międzygórzu. Do tego czasu kilka startów szosowych i Mistrzostwa Polski Lekarzy w Kolarstwie szosowym. Mam nadzieję że do tego czasu uda mi się porządnie podciągnąć formę...

kolejny trening

Wtorek, 11 maja 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
No i tak, wczoraj wróciłem z pracy - oczywiście wyrąbany po niedzielnym dyżurze. Ale mimo to zebrałem się na rower i wykorzystałem te kilka godzin bezdeszczowej pogody.

Początkowo śmignąłem do Tyńca, tam po drodze spotkałem kolegę z którym zamieniliśmy kilka słów, później na Bielany szybkim tempem pod Górkę i pod Klasztor i Zoo, tyle ile miałem sił w nogach.

Spod Zoo pojechałem do Rząski. W sumie kręciłem nieco ponad godzinę, ale na więcej nie miałem już czasu :-(

Trening z Cichym Kącikiem

Sobota, 8 maja 2010 · Komentarze(0)
Ku zdziwieniu moim i zapewne wielu ludzi, deszcz przestał padać. Rano jak tylko zobaczyłem że pogoda jest na tyle dobra że można jechać zebrałem się i pojechałem na zebranie kolarzy na cichy kącik.

Z powodu zawodów nie było nas zbyt wielu, ale i tak udało się zebrać trochę ludzi. Początkowo ruszyliśmy na Balice a stamtąd na Zabierzów. Podczas jazdy do Krzeszowic jechaliśmy ze stałą prędkością 45-50 km/h. Super prędkość i pogoda, pozwalała się delektować się jazdą. Później pojechaliśmy do Krzeszowic i stamtąd do Olkusza bocznymi drogami.

Z Olkusza główną drogą wróciłem do Krakowa razem z drugim kolarzem, który również odpadł z głównego peletonu.

Trening siłowy

Czwartek, 6 maja 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Korzystając z bezdeszczowej chwili pojechałem zrobić dość intensywny trening na podjeździe do zoo. Jak się okazało później, nie tylko ja wpadłem na taki pomysł. Na podjeździe spotkałem kilku znajomych i co jakiś czas mijaliśmy się. W sumie zrobiłem 4 podjazdy a później na dopełnienie pojechałem do Rząski.

Szkoda tylko że nie zabrałem ze sobą pulsometru.

Jazda w deszczu

Wtorek, 4 maja 2010 · Komentarze(2)
Mam już dość tej pogody! Korzystając z przerwy między opadem deszczu wybrałem się na szybki test nowych opon do przełajówki (Schwalbe Kojak). Pojechałem pod Zoo, później w kierunku Bielan i zawróciłem na ulicę Orlą do obserwatorium. Niestety wtedy zaczął padać deszcz. Trochę mnie zmoczyło więc od razu obrałem kurs do domu.