Dzisiejsze IC sobie odpuściłem. Nie czułem się na siłach po kilku dniach pracy, a do tego dzisiaj rano gość wjechał mi autem w dupsko mojej Renówki i musiałem trochę rzeczy pozałatwiać.
Tak czy inaczej razem z kolegą wybraliśmy się w kierunku Olkusza tuż przed którym nawróciliśmy i przez Sułoszową i Ojców pojechaliśmy do Krakowa.
Na domiar złego w samym ojcowie zatrzymała nas policja. W zasadzie jak najbardziej słusznie, gdyż kolega jechał po mojej lewej stronie i blokował ruch w miejscu gdzie droga była kręta i samochody by nas wyprzedzic musiały to robić na podwójnych pasach. Na szczęście skończyło się na spisaniu i operdzieleniu nas.
Kolejne IC za mną. Tym razem czułem się zupełnie bez sił. Już pierwsze kilometry spowodowały że miałem zadyszkę i ból w nogach. Przypuszcza że to wszystko wina obiadu, który zjadłem przed wyjazdem. W ogóle to z początku zasanawiałem się czyjechać. Prognozy pogody były bardzo niekorzystne a na horyzoncie było widać jak ostro leje.
Na szczęscie po drodze popadało jedynie przez chwilkę i szybko wyszło słońce. Ostatecznie z braku sił załapałem się z grupką jadącą na krótką trasę. Gdzieś w połowie trasy wróciły mi siły i mogłem troszkę mocniej przycisnąć, w efekcie czego dogoniliśmy kilka osób które odpadły z grupy jadącej przed nami.
Ostatnie kilometry to walka o prowadzenie. Ledwo trzymając się kierownicy udało mi się wykrzesić odrobinę sił i wygrać sprint z grupy. Mała rzecz a cieszy :-)
Po wczorajszym ściganiu myślałem że nie wsiądę na rower. Pierwszy plan zakładał start w Miniodyseji w Michowie organizowanej przez Bikeholików. Niestet start odbywał się o 10, a ja o godzinie 8:30 wyjechałem z domu. Po prostu zaspałem.
Miałem już sobie odpuścić jazdę rowerem w dniu dzisiejszym ale wracając autem z Miechowa stwierdziłem że nie mogę przepuścić tak pięknej pogody. Dlatego też zebrałem się szybko i pojechałem do Miechowa na rowerze. W drodze powrotnej zgarnąłem kolegę i razem wróciliśmy do Krakowa.
Po 3 dniach dyżuru nie miałem siły jechać na IC. Nie czułem się na siłach by się ścigać. Zaraz po powrocie z pracy udało mi się wyrwać kolegę i zrobić większy dystans w lekkim tempie.
Trzecie w tym roku IC zaliczyłem trochę na wariata. Na błonia wpadłem kilka minut po 17. W pośpiechu goniłem główną grupkę. Z językiem wywalonym na wierzchu dogoniłem grupę, gdy ta ruszała z Krysponowa. Była punktualnie 17:30.
Mając już rozgrzane nogi udało mi się utrzymać na podjeździe pod Rybną. Później gdy pierwsza grupa odjechała ja zostałem z mniejszą i starałem się trzymać stałe tempo. Szło całkiem nieźle.
Ostatni sprint odpuściłem. Ale i tak jestem bardzo zadowolony z dzisiejszej jazdy.
W związku ze zbliżającym się w niedzielę 200 kilometrowym brevetem wybrałem się do Zakliczyna do rodziców po szosówkę. W planie miałem przyjechać do Zakliczyna zimówką żeby ją zostawić i zamiast tego wrócić do domu na szosówce. Niestety po dojechaniu do rodziców okazało się że rower szosowy ma przebitą z tyłu dętkę a ja nie mam nic na zamianę. Ostatecznie do Krakowa wróciłem na zimówce. Przy okazji pobiłem rekord czasu powrotu do domu i trasę Zakliczyn Kraków pokonałem w godzinę
To było moje drugie IC w tym roku. Jak zwykle po dyżurach, wprawdzie niezbyt ciężkich. Na szybko zjadłem lekki obiad i położyłem się na chwilkę spać. Obudziłem się w ostatniej chwili gdyż do 17 (a więc czasu spotkania na Błoniach) pozostało 30 minut. Na wariata szybko się pozbierałem i z całą siłą ruszyłem na spotkanie. Na miejscu było bardzo dużo ludzi - to niezwykle miłe uczucie widząc tak wielu znajomych z którymi można pogadać i pościgać się.
Już na samym począku nie czułem się najlepiej. Zaczęło mnie mdlić i boleć brzuch, ale zrzuciłem to na barki obiadu który zjadłem. Myślałem że przejdzie. W Krysponowie dołączyliśmy do niedużej grupki szosowców. W sumie było nas ponad 50 osób - prawie jak na zawodach.
Od samego startu poszło bardzo mocne tempo. Ciężko mi się jechało na przełajówce - momentami prędkość sięgała ponad 40 km/h a na oponach 35 mm trudno było ją utrzymać. Tak czy inaczej nie dawałem się. Podjazd po Rybną jeszcze jakoś przeszedł. Później było już tylko gorzej. Zaczęły się coraz większe mdłości i przyszła niemoc. Przez to wszystko nie byłem w stanie nic pić i jeść. Stopniowo odpadałem od grupki z którą się trzymałem, aż w końcu zostałem sam. Ciułając około 20 km/h walczyłem żeby nie spaść z siodełka. Na szczęście trasa minęła w miarę szybko z pomocą koleżanki Oli. W domu niestety odchorowałe swoje...ale to już nie ma co się rozpisywać.
To moje pierwsze IC w tym roku. W sumie nie spodziewałem się wielkich sukcesów i taki też był ten trening. Szybko zostałem gdzieś w tyle dojechałem jako jeden z ostatnich. Niestety to wszystko efekt dwutygodniowej choroby i przerwy od roweru :-(
Piękne zakończenie Marca. Trenażer i dwie godzinki kręcenia (co nie ukrywam było ciężkie) przed TV w rytm wyścigu Tour of Flanders. Tak czy inaczej, pogoda nie sprzyja kręceniu na zewnątrz. Po wczorajszym śmiganiu, jestem przeziębiony i boli mnie cholernie gardło. Mam nadzieję że nie skończy się poważniejszą infekcją.
Co tu dużo mówić, pogoda na święta nie zapowiadała się za ciekawie, a ja mimo wszystko uparłem się że nadrobię zaległości. Przede wszystkim chciałem poprawić swój czas jazdy do rodziców.
Niestety trochę za bardzo się przepaliłem i po powrocie do domu czułem się jakbym dostał pałą w łeb. Trochę za mocno, ale przynajmniej cieszę się że forma nie spadła aż tak bardzo przez te ostatnie tygodnie bezczynności.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).