Planowałem pojeździć na trenażerze. Po powrocie do domu pomyślałem jednak że w zasadzie są to ostatnie opady śniegu w tym sezonie i takiej okazji nie można przegapić. Wobec słabych argumentów by jednak odpuścić sobie jazdę po śniegu, ubrałem się i pokręciłem nieco ponad godzinkę po Lasku Wolskim. Zapewne byłoby więcej kilometrów, gdyby nie to że jeździłem sam, a po zmroku było po prostu strasznie i niebezpiecznie.
Miłym akcentem było spotkanie 2 biegaczy, którzy wbiegali pod Kopiec Piłsudskiego w momencie gdy ja z niego zjeżdżałem. Po krótkiej i miłej rozmowie udałem się w kierunku domu.
Korzystając z przepięknej pogody razem z kolegami zaliczyliśmy trasę IC. Po drodze kolega przebił oponkę, więc trochę czasu zeszło na naprawę. Ogólnie to przejażdżka była wspaniała.
Trochę zaniedbałem rower... Po długim okresie pięknej pogody nadeszła siarczysta zima. Ja w tym czasie zacząłem biegać. Nie mając czasu i sił na ciągłe mycie roweru zacząłem biegać. Aż do dzisiaj. Pojawił się mróz. W Lasku Wolskim był świeży śnieg. Do tego na Błoniach miała się zebrać grupka.
Na miejscu okazało się że poza mną jest jeszcze jeden kolega. Toteż wspólnie pojechaliśmy do LW trochę się pokręcić. Niestety przyjemność z jazd skończyła się bardzo szybko. Momentalnie lód dostał się pod bloki co utrudniało wpinanie, a hamulce bardzo szybko odmówiły posłuszeństwa. W efekcie na jednym ze stromych zjazdów zaliczyłem efektowną glebę o mały włos gubiąc licznik w głębokim śniegu.
Dzisiaj króciutko. Najważniejsze było żeby pojeździć trochę - w myśl, nowy rok jaki cały rok taki... a więc o 16 zebrałem się na godzinę jazdy. Niestety ciemna noc oraz wzmożony ruch na drogach skutecznie spowodowały że odechciało mi się jeździć. Podobno od jutra ma padać więc trzeba będzie przerzucić się na inne czynności sportowe...
Dla lepszego snu koło 22 wybrałem się na jedną małą z Krakowa do Balic i z powrotem przez Rząskę. Akurat pojawił się nieduży mrozik i jechało się bardzo przyjemnie. Jedynym minusem była fatalna jakość powietrza i po powrocie ciuchy śmierdziały jak z wędzarni. Aż strach pomyśleć co siedzi w płucach :-(
Za namową kolegi w dość niesprzyjający pogodowo dzień zaliczyliśmy trasę Krakowskiego IC. Na drogach zalegał syf - ziemia zmieszana z solą. Mimo że miałem błotniki to i tak na koniec jazdy byłem cały czarny na twarzy a rower wyglądał jak po jakimś górskim maratonie. Jednym słowem masakra...ale przynajmniej trening był dobry.
Oczywiście jak to zwykle bywa, gdy mam wolną chwilę i postanowię że wreszcie pójdę na rower to pogoda mu się spierniczyć. Tak było i tym razem. Poszedłem pojeździć trochę a tu nagle w połowie jazdy zaczął padać deszcz. Nie dość że cały przemoczony wróciłem do domu to jeszcze rower trzeba było myć...
Od ostatniej jazdy minęło sporo czasu. Trochę pokręciłem tu...trochę tam...w sumie w przeciągu miesiąca zaliczyłem kilka niedługich wypadów po około 20-30 kilometrów, tak żeby nie zapomnieć jak się jeździ na rowerze :-)
W tym sezonie nie miałem żadnego urazu jeśli chodzi o rower. Najmniejszego... Na szosie nie szalało się za bardzo, na przełajówce za szybko nie pojedzie się z górki w terenie.
Wybrałem się na luźną przejażdżkę na zimówce. Zjeżdżając do Parku Decjusza nie zmieściłem się między drzewami, które chciałem spektakularnie slalomem ominąć. Jak przy****em w drzewo to myślałem że złamałem talerz biodrowy. Nie mogłem przez chwilę oddychać. Jak tylko doszedłem do siebie, stwierdziłem że dawno nie czułem takiego bólu, który od razu skojarzył mi się z moimi najlepszymi wyścigami MTB.
Zapewne w przyszłym sezonie będzie więcej okazji do odczuwania bólu jako że MTB wróci do łask, a szosa pójdzie trochę na bok. Zobaczymy co z tego wyjedzie....
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).