Powoli wracam do formy po przeziębieniu. Odkąd przeprowadziłem się do Krakowa udaje mi sie jeździć prawie codziennie więc mam nadzieję że zbuduję w tym roku forme o jakiej dotychczas mogłem marzyć. Dziś razem z kolegami z grupy zwiedziłem w średnim tempie okolice Krzeszowic.
Seria kilku wypadów treningowych w Krakowie. A to kilka kółek na około Błoń, albo wizyty w Lasku Wolskim. W sumie nic specjalnego, ale kilka kilometrów sie uzbierało.
Ten dzień był dla mnie bardzo ważny. Przygotowywałem się do tego wyścigu od paru miesięcy, ale głupie przeziębienie zniszczyło wszystko. Od samego początku wszystko szło nie tak. Najpierw narzuciłem sobie za mocne tempo na pierwszym okrążenie i w efekcie musiałem zmagać się z porządną kolką na drugim okrążeniu. Później słabo dokręcona sztyca spowodowało że siodełko miałem najniżej jak to było mozliwe. Na 5 okrążeniu zostałem zdublowany i zostałem wycofany z wyścigu. Jednym słowem klapa. Dobre w tym wszystkim jest to że nie zaliczyłem gleby ;-)
Przeprowadzka oraz głupie choróbsko przeszkodziło mi w jeździe. Po ponad 2 tygodniach wróciłem do jazdy. Niestety forma leży totalnie ale narazie staram się wracać do siebie. Dzisiaj jazda po Lasku Wolskim w sumie około 41 km
Maj pod znakiem roweru nie zaczął się dla mnie zbyt szczęśliwie. Po tygodniowej przerwie bez roweru uległem namowom kolegi i wybrałem się na Gubałówkę.
Juz sam początek wyjazdu zapowiadał się niezbyt ciekawie. Na jednym z podjazdów spadł mi łańcuch - co zdarzyło mi się poraz pierwszy w nowej szosówce. Drugi pech przytrafił mi się kilkanaście kilometrów dalej kiedy niechcący wypuściłem bidon z ręki i wpadł mi między korbę a koła. Efekt - zcentrowane lekko koło i lekko pokrzywione szprychy. Przebolałem jakość te przeciwności i szybkim tempem ruszyliśmy z kolegami w kierunku Rabki. Po drodze czułem już lekki brak mocy i na pierwszym postoju w Rabce postanowiłem zawrócić. Po namowie kolegów zmieniłem swój plan i ruszyliśmy razem w kierunku Zakopanego. Kolejne kilometry pokonywałem jadąc w kryzysie. Dopiero bułka z kabanosem za 1.50 zł urotowała mnie od zgonu w połowie drogi.
Gubałówka zaliczona. Czas na powrót do domu. Podczas zjazdu z Gubałówki przez Ząb wyprzedzało się na wariata albo to jakieś wolno jadące auta ablo skuter który wyjechał z boku - jednak jazda na krawędzi ryzyka jest zarąbista. Do Nowego Targu jechaliśmy Zakopianką - tradycyjnie prędkość nie schodziła poniżej 40 km/h. Zakopianką dojechaliśmy do Skomielnej gdzie dopadł nas potworny deszcz. Nie było nic widać, jechało się prawie na ślepo. Na domiar złego kolega w szytce złapał gumę :-( Dalej jechałem z kolegą sam. Po kilku kilometrach w deszczu zatrzymailiśmy się w pobliskiej restauracji gdzie ludzie patrzyli się na nas jak na idiotów. Jako że nie czułem się na siłach by jechać dalej zadzowniłem po pomoc. Kolega który czuł się na siłach ruszył w lekkim deszczu na przód. Ja dopiłem gorącą herbatę i zaryzykowałem - pojechałem dalej. Szczęśliwie przestało padać - zrobiło się cieplej i resztą sił bez pomocy dojechałem do domu.
Podczas wyjazdu do Zakopanego w ramach ćwiczeń na studiach zabrałem ze sobą rower. W ciągu trzech dni dwa razy udało mi się zaliczyć trening.
Dnia pierwszego, wyjechałem z Zakopanego w kierunku Łysej Polany i parkingu pod wejściem na Morskie Oko. Dzień był piękny i słoneczny. Boskie podjazdy, fantastyczne i szybkie zjazdy. Chyba powoli zaczynam zakochiwać się w górach. Niestety asfalt na podhalu jest strasznie dziurawy :-( Momentami to cieszyłem się że zamiast szosówki wziąłem zimówkę.
Trzeciego dnia wybrałem się z Zakopanego do przejścia granicznego w Chochołowie. Tym razem nie było podjazdów, tylko płaściutko. Asfalt był idealny, ale za to mokry (tego dnia padał intensywny deszcz) mimo to kolejne zaliczone 50 km. Sumarycznie wyszło mi na wyjeździe 99.21 km.
Ależ była jazda. Najpierw z Zakliczyna na wariata do Krakowa na umówione spotkanie. Następnie razem z kolegą pośmigaliśmy w kierunku Wieliczki - też szybkim tempem. Na koniec Wielicką do centrum Krakowa a tam śmiganie między autami na Konopnickiej :-) Jazda na całego :-) Na spokojnie powrót do domu.
Tradycyjna trasa Zakliczyn - Kraków i z powrotem. Pogoda byłą idealna do jazdy na rowerze. Rękawki i nogawki które założyłem, okazały się zupełnie zbędne. Co więcej po drodze spotkałem kilku znanych bikerów. Uważam że to cudowne uczucie jak będąc w trasie spotyka się ludzi z którymi się jeździ - świat jest taki mały...
Typowy trening, czyli tour na około zalewu dobczyckiego. O dziwo kolano zupełnie nie boli! Ból przeszedł jak ręką odjął. Forma rośnie - nareszcie! czuję moc w nogach :)
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).