Wbrew wszystkiemu i wszystkim znów podjąłem próbę dojazdu do pracy na rowerze. Wyjechałem w niedzielę przy ładnej pogodzie i dość silnym wietrze. Na szczęście wiało w plecy więc po półtorej godziny byłem w pracy. Szybki prysznic i na dyżur. Następnego dnia powrót - tym razem wbrew szefowi ;-) Pechowo wiało tym razem w twarz. Spokojnym tempem dojechałem do domu co zajęło mi prawie dwie godziny.
Całą piękną sobotę spędziłem w pracy. Dzisiaj niestety też miałem dyżur ale dopiero od 17. O 10 zbiórka z kolegami pod Smokiem. Kierujemy się na Miechów gdzie odbywa się 10 godzinny Maraton, w którym miał startować kolega Spros.
Dość liczną grupką wyjeżdżamy z Krakowa. Tuż za Michałowicami jeden kolega odpada. Z kilometra na kilometr kręci mi się coraz lepiej i ku mojemu zdziwieniu prawie całą drogę do Miechowa pokonałem bez kryzysu i większego zmęczenia. Przy tak pięknej pogodzie i tak miłym towarzystwie czas bardzo szybko mijał.
W Miechowie dojeżdżamy pod Dom Kultury. Witamy kolegę Sprosa, który z powodu anginy nie startuje. Ponieważ czasu zostało mi coraz mniej szybko obieram drogę powrotną do Krakowa. Szczęśliwie nie jadę sam. Paradoksalnie droga powrotna mija mi jeszcze szybciej.
Powrót z pracy... żona na dyżurze. Wskakuję na przełajówkę i lecę do lasku wolskiego. Mam dość jazdy na szosie. Wpadam w teren i niestety okazuje się że zamiast normalnego terenu jest prawdziwe błoto i bagno. Ponieważ byłem już porządnie ubrudzony stwierdziłem że jadę dalej. Po niecałych dwóch godzinach byłem cały czarny. Rower trzeszczał z brudu. Niestety chyba zatarłem support :-( Po powrocie do domu czekało mnie mycie roweru w wannie, mycie wanny, no i mycie siebie. Ufff...jak dobrze że żona tego nie wdziała :-)
Cóż za piękna sobota! Nareszcie nie w pracy i nareszcie pierwszy raz na szosówce w tym roku. Oczywiście wybór nie był łatwy (jeśli chodzi o rower) bo miejscami zalegał syf i trochę szkoda było szosówki...ale asfalty suche, pogoda idealna, a ja miałem już dość jazdy na zimówce i przełajówce.
Akurat się udało zwołać większą grupę i razem z 4 innymi kolegami, Bikeholikami objechaliśmy Jezioro Dobczyckie. Gdzieś zaraz za Krakowem przestał mi kontaktować licznik i raz na jakiś czas pokazywał prędkość i kilometry. W efekcie licznik zjadł mi trochę kilometrów :-(
Biorąc pod uwagę fakt że wycieczka obejmowała zgarnianie po drodze każdego z kolegów, plus wizyta w Myślenicach i pętelka do Osieczan to wyszło nieco ponad 100 km.
Trafiło mi się nareszcie, że po dyżurze wyszedłem z pracy w miarę wcześnie i mogłem wyskoczyć na dłuższą przejażdżkę.
Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała rowerowym wojażom. Wiał wiatr, niebo było usłane szarymi chmurami. Okresowo padał delikatny deszcz. Ale zamiast siedzieć w domu na trenażerze wybrałem opcję świeżego powietrza.
Ubrałem się ciepło i przeciwdeszczowo, wskoczyłem na zimówkę i ruszyłem w kierunku Wieliczki. Zanim przebiłem się przez miasto, miałem serdecznie dość smrodu spalin - miałem to swoje świeże powietrze... Minąłem Wieliczkę i udałem się w kierunku Bochni. Wiatr wiał w plecy toteż nie było ani zimno ani niekomfortowo, tym bardziej że deszcz przestał padać.
W Suchorabie zmieniłem trochę plan. Odbiłem w prawo na Niegowić - nigdy tak nie jechałem. Minąwszy Niegowić wbiłem się na drogę do Łapczyca - Gdów. No i zaczęło się, jazda pod wiatr. Na domiar złego zaczął padać deszcz i zrobiło mi się zimno.
W Gdowie odbiłem na Bilczyce i Wieliczkę. Przez tę walkę z wiatrem, miałem już dość jazdy a nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Chwila postoju pod sklepem wrzuciłem na ząb snickersa i ruszyłem do Wieliczki. Powoli jakoś doczołgałem się do domu.
Oj coś niekomfortowo zaczyna się robić. Idzie odwilż zamiast śniegu leje deszcz, wieje wiatr. Miałem do wyboru trenażer albo jazda w zimnie i wietrze. Wybrałem tę drugą opcję żeby nie wkurzać żony, która odsypiała dyżur. W sumie pojechałem na Kryspinów, Balice i Zabierzów.
Nareszcie naprawiłem zimówkę...założyłem nowy łańcuch, nowe koła i można śmigać. Pogoda bardzo niesprzyjająca. Padał deszcz i wiało. Pojechałem . min. do Tyńca i trochę pokręciłem się po okolicy. Wyszło nieco ponad 50 km...było warto :)
Wczoraj trochę zawaliłem z jazdą. Planowałem trochę pośmigać przez weekend ale ostatecznie pojeździłem tylko dzisiaj. Jak zwykle miałem dylemat czy zostać w domu i jeździć na trenażerze czy udać się na świeże powietrze.
Do wyboru tej drugiej opcji, skłonił mnie odbiór osobisty zakupionej przez Allegro korby do MTB - FSA K-Force light :-) Także po długim przygotowaniu (nienawidzę ubierać się na zimę bo czasami zajmuje to więcej czasu niż sama jazda na rowerze), pojechałem po korbę do Galerii Kazimierz. Dodam że ten dzień był wyjątkowo "rowerowy", gdyż pod GK spotkałem sprzedawcę z Bikershopu, w lasku kilku rowerzystów oraz dwóch znajomych z grupy rowerowej, którzy korzystali z pogody pieszo.
Ja trochę poszalałem, i po półtorej godziny wróciłem do domu.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).