Po tygodniu przerwy w jeździe na rowerze przyszedł czas na wznowienie jazdy. Na forum Bikeholików pojawiła się wczoraj informacja że o 17:30 jest zbiórka na Błoniach w ramach projektu "Polska na rowery". Miało być sporo osób oraz trening z Bartkiem Janowskim. Zapowiadało się ciekawie...
Na szybko zmieniłem oponki w przełajówce i ruszyłem na Błonia. Z minuty na minutę zgromadzona grupka kolarzy powiększała się. Ostatecznie było grubo ponad 20 osób - w dużej mierze "zwykli" rowerzyści oraz garść ścigantów. Co mnie trochę rozśmieszyło, to konieczność podpisania oświadczenia, że zdajemy sobie sprawę z możliwości doznania kontuzji.
Zrobiłem mały błąd przed wyjazdem - nie rozciągnąłem mięśni. W terenie nie jeździłem prawie 3 miesiące i trochę nie przygotowany byłem do takiego szarpania jakie sobie zapewniłem. Pierwszy podjazd i zaczynam czuć, że trochę przesadziłem z tempem. Czołówka zatrzymuje się i czekamy na resztę rowerzystów.
Im głębiej w las tym tempo wolniejsze i coraz więcej postojów. Każdy przystanek odbywał się przy stromym, technicznym zjeździe na którym Bartek pokazywał swoje godne podziwu umiejętności. Po trzech takich przerwach zaczęło mi się nudzić. Zaproponowałem koledze z grupy - Nimroothowi żebyśmy odbili i sami zrobili sobie trening.
Od tej chwili wyjazd nabrał sensu. Przyspieszyliśmy tempo, pojechaliśmy na czerwony szlak. Trochę mi zajęło zanim wczułem się z powrotem w jazdę terenem. Niestety na jednym ze zjazdów przesadziłem z prędkością i wczuwaniem się - ponieważ robiło się coraz ciemniej nie zauważyłem że zbliżam się do wypełnionej kamieniami ścieżki. W pewnym momencie tak przypierniczyłem kołem w kamienie że myślałem iż nie zostało z niego nic.
Na szczęście rower jechał dalej a koło, ku mojemu zdziwieniu, nawet się nie skrzywiło - chociaż kółka w mojej przełajówce ważą prawie dwa kilo to muszę powiedzieć że Miaviki Aksiumy są nie do zdarcia. Po około godzinnej jeździe w lasku dobiliśmy z kolegą z powrotem do Błoń, gdzie zrobiliśmy jeszcze kilka kółek.
Najcieplejszy dzień tego lata - tak tę sobotę określili synoptycy.
Wieczorem na forum napisałem zapytanie czy ktoś wybiera się na szosę. Liczyłem na większy odzew, mając nadzieję że podobnie jak tydzień temu zaliczę jakąś fajną traskę. Żona w pracy, toteż nastawiłem budzik z myślą że wstanę rano i nawet jeśli nikt się nie odezwie to zrobię minimum 100 km - w końcu za tydzień zaczyna się Road Trophy, na którym nie zamierzam zdychać jak rok temu.
Oczywiście przez sen wyłączyłem budzik. Ze snu wyrwał mnie SMS wysłany z numeru, którego nie miałem w książce adresowej. Treść była oczywista: czy jadę na rower. Jak się okazało pisał do mnie kolega Oki - Michał, którego do tej pory znałem jedynie z forum i bikestats. Zapowiadał się bardzo ciekawy dzień.
Zostało mi tylko ubrać szosówkę w nowego kapcia (rower stał na flaku od czasu Mistrzostw Lekarzy, na których byłem w czerwcu - SIC!). W miarę łatwo poradziłem sobie ze zmianą, przetarłem rower szmatką żeby pozbyć się cienkiej warstwy kurzu i wskoczyłem na szosówkę na której nie siedziałem przez 2 miesiące.
Z początku jechało mi się bardzo dziwnie. Siodełko chociaż bardziej miękkie niż w przełajce wydawało mi się cholernie nie wygodne. Wiercąc się, jakoś dojechałem do Błoń. Stamtąd razem z kolegą Michałem ruszyliśmy na Wieliczkę. Po drodze zebralibyśmy z 600 zł mandatu - pech tak chciał że na każdym skrzyżowaniu wjeżdżaliśmy na żółtym świetle. Na jednym podjechał do mnie gość i zaczął wyzywać od "debili", narzekając na mój styl jazdy - eh...
W lekkim tempie dojechaliśmy do Wieliczki, skąd przez Biskupice ruszyliśmy na Gdów. W przeciwieństwie do zeszłej soboty noga wyraźnie mi nie podawała. Nie wiem czy to wina zmiany roweru, czy jakiegoś spadku formy. Chyba najbardziej przeszkadzało mi siodełko i inna korba. Na prawie każdym podjeździe Michał odjeżdżał mi na kilkaset metrów, a ja męczyłem się jakbym w ogóle nie jeździł. Zapewne wina leżała również w marnym śniadaniu które zjadłem rano (3 ciastka + mleko).
Z Gdowa dojechaliśmy do Dobczyc gdzie zrobiliśmy pierwszą przerwę. Temperatura powietrza zaczynała rosnąć. Dopiero po zejściu z roweru dało się odczuć że jest naprawdę ciepło. Do tego czasu chłodził nas wiejący w twarz wiatr. Po uzupełnieniu płynów ruszyliśmy na około zalewu. Niecałe 30 km, trasy okalającej zbiornik wodny minęły dość szybko.
Trasę powrotną z Myślenic obraliśmy przez Borzęta, Zakliczyn, Zawadę i Siepraw. Temperatura w pewnym momencie sięgnęła 40 stopni w słońcu. Pokonując podjazd do wsi Borzęta zamroczyło mnie na moment. Myślałem że zejdę z roweru. Na szczęście zwolnienie tempa podjazdu pozwoliło mi pokonać kryzys do którego powoli się zbliżałem. 70-80 km to zazwyczaj taki dystans po którym przy marnym śniadaniu mam kryzys. Nie inaczej było tym razem.
Po dojechaniu do Świątników Górnych mieliśmy dwie opcje. Jechać przez Swoszowice kiepską drogą, albo ruszyć na Zakopiankę i stamtąd szybko udać się do domu. Ponieważ powoli opadałem z sił, optowałem za tą drugą opcją. Ku naszemu zaskoczeniu remont mostu w Mogilanach spowodował że musieliśmy znacznie nadrobić trasę i jechać objazdem.
Po dojechaniu do Krakowa i przebiciu się na Ruczaj zrobiliśmy ostatni postój na picie. Bulwarami dojechaliśmy do Mostu Dębnickiego gdzie ostatecznie nasze drogi się rozeszły.
Reasumując. Wyjazdy na których dzieje się coś pora pierwszy pamiętam najlepiej. Poznanie Michała oraz najpiękniejszy (jeśli chodzi o pogodę) dzień w tym roku spowodował że był to jeden z najlepszych wyjazdów w tym roku - mam nadzieję że nie ostatni.
Korzystając z dnia wolnego po dyżurze wykorzystałem idealną okazję. Nie mając zbyt dobrej formy i chcąc trochę podciągnąć kondycję zdecydowałem się na dłuższy wyjazd. Początkowo planowałem zrobić około 100 km. Niestety bardzo intensywne słońce i zbyt mała ilość picia jak również mała ilość kasy spowodowały że musiałem skrócić dystans.
No i mam za swoje. Ostatnie obijanie się, a właściwie brak jazdy spowodowany brakiem czasu spowodował że praktycznie forma spadła do zera. Podjazdy, które dotychczas pokonywałem bez problemu teraz przejeżdżam z językiem na wierzchu :-(
Pogoda była bardzo niepewna, praktycznie po dojechaniu do Moszczenicy wbiłem się pod gęste chmury, ale na szczęście udało mi się uciec przed deszczem. Wiał bardzo silny wiatr. Jadąc w kierunku Bochni wiało plecy, z powrotem walka z wiatrem wiejącym w twarz.
Korzystając z wolnego dnia, po odrobieniu wszystkich "rodzinnych obowiązków", zrobiłem sobie dłuższą jazdę. Trasa miała być przygotowaniem do zbliżającego się startu w Pętli Beskidzkiej.
Było trochę podjazdów, mocniejszego tempa oraz spokojnej jazdy w tlenie. Suma summarum nie jest źle bo przy tętnie 186/min nie czuję już bólu w klatce piersiowej. Czy to zasługa przerwy którą ostatnio sobie zrobiłem...nie wiem. Ważne że znów czuję się dobrze przy takim obciążeniu.
Korzystając z dnia wolnego umówiłem się z dwójką kolegów na szybki trening. Ostatnio bardzo mi się spodobała trasa Wieliczka -> Biskupice -> Gdów -> Dobczyce -> Dziekanowice -> Wieliczka Ma idealny profil: trochę płaskiego, trochę szybkich i krótkich podjazdów - i do tego przeważnie idealny asfalt.
Niestety dzisiaj nogi był wyraźnie nie swoje. Zapewne to wina niewyspania po dyżurze...a może przyczyna leży w tym że ostatnio skończył mi się Recovery Drink który piłem po każdej dłuższej jeździe rowerem... ciężko stwierdzić, tak czy inaczej przejechaliśmy 70 kilometrów a ja byłem wyrypany jak po 200...
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).