W domu remont, niechęć rodziców i żony do jakichkolwiek moich wyjazdów spowodowały że z trudem udało mi się z domu na rower, a dzień ten był dość nietypowy.
Kolega z grupy Ziemek brał tego dnia ślub i prosił kolegów z grupy by zrobić mu orszak weselny.
Z Krakowa ruszyliśmy w stronę Niepołomic. Gdy dotarliśmy do celu dzień było jeszcze za wcześnie, dlatego też pojechaliśmy jeszcze do puszczy. Po nabiciu kilkunastu kilometrów zawróciliśmy żeby zdążyć na orszak weselny.
Wszystko wyszło super i podobno zrobiliśmy prawdziwą furorę, co bardzo cieszy. Później na wariata musiałem wracać do rodziców, do Zakliczyna.
To był upalny dzień. Jak na złość przytrafiło mi się znów choróbsko. Już wczoraj czułem że mnie coś rozkłada, ale postanowiłem skorzystać z pogody, która jak widać ostatnio jest przepiękna.
No więc wyruszyłem o 8 rano (obecnie przeprowadziłem się do rodziców ponieważ mam remont w domu). Z Zakliczyna do Krakowa dotarłem w rekordowym tempie - coś koło godziny. Może to z racji że jechałem Zakopianką, a może dlatego że byłem jeszcze świeży. No nie wiem, w każdym razie już wtedy czułem się słaby.
O 9:10 byłem pod Smokiem, gdzie czekali na mnie koledzy. Po dołączeniu Kasi Galewicz ruszyliśmy w kierunku Kocierzy. Mieliśmy jechać przez Zator toteż skierowaliśmy się na Piekary, a stamtąd na Liszki. Już wtedy czułem że mnie przytyka, temperatura natomiast zaczynała powoli dawać w tyłek. Wszyscy poza mną byli jeszcze świeży i tempo narzucali coraz mocniejsze. Ja natomiast ledwo co żyłem, przytykało mnie coraz częściej i coraz mocniej bolało mnie gardło. Tuż przed Alwernią oznajmiam że odłączam się od grupy. Spokojnie w swoim tempie zawróciłem, po drodze zatrzymują się w sklepie żeby uzupełnić picie.
W Mnikowie kolejna przerwa na picie. Jak na złość nigdzie nie ma zimnego Powerade'a, o którym marzyłem przez dłuższy czas. Wypiłem syfnego Burn'a po którym miałem mega zgagę. Obrałem kurs na Kryspinów i byle szybciej do domu przez obwodnicę Krakowa i na Zakopiankę. Tam kolejna przerwa. Na Orlenie kupuję wymarzone dwie butelki Powerade'a. Żeby było śmieszniej sprzedawczyni pyta mnie czy tankowałem paliwo ;-)
Spokojnie w swoim tempie wracam do domu, wysuszony na wiór.
Nareszcie dzień urlopu i wolne. W przełajce wymieniłem kierownicę na szerszą, wywaliłem te klamki przełajowe (zupełnie zbędne z resztą) oraz przymierzając się do nowego siodła do szosówki zamieniłem sobie na San Marco SKN.
Ruszyłem od rodziców z Zakliczyna - w związku z remontem w domu w Krakowie musiałem się wyprowadzić na kilka dni - w kierunku Myślenic. Coś słabo się czułem, gardo mnie pobolewało i zaczynałem kasłać, ale olałem to bo uważam że nie ma lepszej kuracji niż rower.
Zaraz przed Kornatką luzuje mi się siodełko i nos wędruje ostro do góry. Od tego momentu muszę jechać jak pedał z siodłem w dupie bo nie wziąłem sobie z domu kluczy :-( Do Dobczyc docieram bardzo szybko bo międzyczasie dostaję telefon od mamy że potrzebuje żebym wracał już.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).