Brevet 200 - Miechów 2013
Niedziela, 28 kwietnia 2013
· Komentarze(0)
Kategoria Wyścigi Szosowe
W ostatnią niedzielę kwietnia wziąłem udział w organizowanej przez moją grupę rowerową imprezie - Brevet 200 km. Idea Brevetów to przede wszystkim pokonanie określonej trasy w limicie czasowym.
Mając małą bazę kilometrową niespecjalnie czułem się na siłach by przejechać 200 km. Kilka dni przed imprezą z nipokojem spoglądałem na prognozy pogody gdyż mimo wcześniejszych zapowiedzi o pięknym długim weekendzie, na diagramach wyraźnie było widać że ma padać deszcz. Z tej właśnie racji nie specjalnie nastawiałem się na start. Nawet nie spakowałem się w sobotę - po prostu wstanę rano i zobaczę jaka będzie pogoda. W niedzielę rano oczywiście padało. Po wstaniu z łóżka stwierdziłem że mam to gdzieś i pojadę chociażbym miał jechać całe 200 km w deszczu.
Po dojechaniu do Miechowa byłem trochę zdumiony, w zasadzie z dwóch powodów. Po pierwsze było całkiem sporo ludzi, a po drogie nie było jeszcze biura zawodów, gdyż kolega Spros jeszcze nie przyjechał. Przynajmniej miałem czas na spokojne przygotowanie roweru.
Ruszyliśmy wszyscy o 9:30, czyli z półgodzinnym opóźnieniem. Musiliśmy jeszcze czekać aż ktoś przywiezie Sprosowi rzeczy. Z tego też powodu ruszyłem jako ostatni razem z organizatorem.
Przez moment miałem nadzieję że pogoda się poprawi. Tuż przed startem trochę przejaśniało i przestało padać. Niestety zaraz po wyjechaniu z Miechowa wjechaliśmy w deszcz. Zaczęło silnie wiać i zrobiło się bardzo chłodno. Trochę powątpiewałem w sens dalszej jazdy, gdyż nierozgrzane jeszcze mięśnie oraz zaspane ciało za cholerę nie chciało poddać się większemu wysiłkowi. Na szczęście z kilometra na kilometr jechało się coraz lepiej, a brak presji związanej z pogonią za lepszymi kolarzami spowodował u mnie dobry nastrój.
Tuż przed Pilicą doganiamy Marka, szfagra Sprosa i w tym składzie jedziemy dalej. Na rynku w Pilicy przestaje padać. Szybko podbijamy kartę Brevetową i ruszamy w kierunku Wolbromia. Pierwszy podjazd za Pilicą był błogosławieństwem. Można było się rozgrzać i trochę przeschnąć. Akurat pogoda zaczynała się poprawiać, a wiatr zaczął wiać nam w plecy. Można było trochę odsapnąć po zmaganiach z deszczem i zimnem.
Do drugiego punku kontrolnego lecimy szybko i bezproblemowo. Minoga - drugi postój a tym samym przerwa na jedzenie i picie. Trochę pogadaliśmy i ponarzekaliśmy na pogodę, ale nie było czasu na zbyt długie użalanie się. W Sułoszowej Marek robi przerwę u rodziny, która zaopatrzyła go w suche ciuchy. Ciesząc się cały czas z lepszej pogody i wiatru w plecy dojeżdżamy do Olkusza a następnie odbijamy na Klucze. W tejże miejscowości mamy obiad i dłuższą przerwę. W między czasie deszcz na chwilę wrócił, ale tak szybko jak się pojawił tak samo znikł.
Po obiedzie i zagrzaniu się musimy niestety ruszać dalej. W nogach mieliśmy już 100 km. Na całe szczeście żona Sprosa przywiozła suche ciuchy, a dzięki uprzejmości Oskara mogłem odziać się w ciepłą bluzę. Dobre jedzenie i ciepło wprowadziło mnie w błogostan i nogi rwały mi się do jazdy. Koledzy jakby trochę wolniej, ale nigdzie nam się nie spieszyło.
Na horyzoncie przed Ogrodzieńcem malowały się ciemnie chmury z wyraźnie widocznym opadem deszczu pod nimi. Na szczęscie my odbijaliśmy w prawo na Pilicę. Ponieważ trochę zabalowaliśmy na bufecie, to na kolejnym punkcie kontrolnym jedynie podbiliśmy karty i czym prędzej pojechaliśmy w kierunku Żarnowca.
Odcinek od Żarnowca do Miechowa pokonaliśmy bardzo spokojnie. Mając w perspektywie zbliżającą się metę nigdzie nam się nie spieszyło. No może zbliżający się wieczór oraz brak oświetlenia wywoływał u nas niepokój. Ostatecznie po równych 10 godzinach, niedługo przed zmierzchem dobijamy we trójkę do Miechowa. Za nami wciąż kilku uczestników.
Z ekpiy Bikeholików nie było już nikogo. Cała grupka Czerwonych, która jechała na czele dawno przyjechała przed nami. Ogólnie rzecz ujmując mimo niespecjalnej pogody przejechanie tych 200 km w lekkim i niewymagającym tempie sprawiło mi niebywałą przyjemność. Mogłem na spokojnie podziwiać okolice i sprawidzć swoją formę, która wymaga jeszcze wiele pracy. Ku mojemu zdziwieniu na starcie stanęło 21 zawodników. Wprawdzie nie wszyscy przjechali całe 200 km, ale na szczęście wszyscy dojechali do mety cali i zdrowi.
Mając małą bazę kilometrową niespecjalnie czułem się na siłach by przejechać 200 km. Kilka dni przed imprezą z nipokojem spoglądałem na prognozy pogody gdyż mimo wcześniejszych zapowiedzi o pięknym długim weekendzie, na diagramach wyraźnie było widać że ma padać deszcz. Z tej właśnie racji nie specjalnie nastawiałem się na start. Nawet nie spakowałem się w sobotę - po prostu wstanę rano i zobaczę jaka będzie pogoda. W niedzielę rano oczywiście padało. Po wstaniu z łóżka stwierdziłem że mam to gdzieś i pojadę chociażbym miał jechać całe 200 km w deszczu.
Po dojechaniu do Miechowa byłem trochę zdumiony, w zasadzie z dwóch powodów. Po pierwsze było całkiem sporo ludzi, a po drogie nie było jeszcze biura zawodów, gdyż kolega Spros jeszcze nie przyjechał. Przynajmniej miałem czas na spokojne przygotowanie roweru.
Ruszyliśmy wszyscy o 9:30, czyli z półgodzinnym opóźnieniem. Musiliśmy jeszcze czekać aż ktoś przywiezie Sprosowi rzeczy. Z tego też powodu ruszyłem jako ostatni razem z organizatorem.
Przez moment miałem nadzieję że pogoda się poprawi. Tuż przed startem trochę przejaśniało i przestało padać. Niestety zaraz po wyjechaniu z Miechowa wjechaliśmy w deszcz. Zaczęło silnie wiać i zrobiło się bardzo chłodno. Trochę powątpiewałem w sens dalszej jazdy, gdyż nierozgrzane jeszcze mięśnie oraz zaspane ciało za cholerę nie chciało poddać się większemu wysiłkowi. Na szczęście z kilometra na kilometr jechało się coraz lepiej, a brak presji związanej z pogonią za lepszymi kolarzami spowodował u mnie dobry nastrój.
Tuż przed Pilicą doganiamy Marka, szfagra Sprosa i w tym składzie jedziemy dalej. Na rynku w Pilicy przestaje padać. Szybko podbijamy kartę Brevetową i ruszamy w kierunku Wolbromia. Pierwszy podjazd za Pilicą był błogosławieństwem. Można było się rozgrzać i trochę przeschnąć. Akurat pogoda zaczynała się poprawiać, a wiatr zaczął wiać nam w plecy. Można było trochę odsapnąć po zmaganiach z deszczem i zimnem.
Do drugiego punku kontrolnego lecimy szybko i bezproblemowo. Minoga - drugi postój a tym samym przerwa na jedzenie i picie. Trochę pogadaliśmy i ponarzekaliśmy na pogodę, ale nie było czasu na zbyt długie użalanie się. W Sułoszowej Marek robi przerwę u rodziny, która zaopatrzyła go w suche ciuchy. Ciesząc się cały czas z lepszej pogody i wiatru w plecy dojeżdżamy do Olkusza a następnie odbijamy na Klucze. W tejże miejscowości mamy obiad i dłuższą przerwę. W między czasie deszcz na chwilę wrócił, ale tak szybko jak się pojawił tak samo znikł.
Po obiedzie i zagrzaniu się musimy niestety ruszać dalej. W nogach mieliśmy już 100 km. Na całe szczeście żona Sprosa przywiozła suche ciuchy, a dzięki uprzejmości Oskara mogłem odziać się w ciepłą bluzę. Dobre jedzenie i ciepło wprowadziło mnie w błogostan i nogi rwały mi się do jazdy. Koledzy jakby trochę wolniej, ale nigdzie nam się nie spieszyło.
Na horyzoncie przed Ogrodzieńcem malowały się ciemnie chmury z wyraźnie widocznym opadem deszczu pod nimi. Na szczęscie my odbijaliśmy w prawo na Pilicę. Ponieważ trochę zabalowaliśmy na bufecie, to na kolejnym punkcie kontrolnym jedynie podbiliśmy karty i czym prędzej pojechaliśmy w kierunku Żarnowca.
Odcinek od Żarnowca do Miechowa pokonaliśmy bardzo spokojnie. Mając w perspektywie zbliżającą się metę nigdzie nam się nie spieszyło. No może zbliżający się wieczór oraz brak oświetlenia wywoływał u nas niepokój. Ostatecznie po równych 10 godzinach, niedługo przed zmierzchem dobijamy we trójkę do Miechowa. Za nami wciąż kilku uczestników.
Z ekpiy Bikeholików nie było już nikogo. Cała grupka Czerwonych, która jechała na czele dawno przyjechała przed nami. Ogólnie rzecz ujmując mimo niespecjalnej pogody przejechanie tych 200 km w lekkim i niewymagającym tempie sprawiło mi niebywałą przyjemność. Mogłem na spokojnie podziwiać okolice i sprawidzć swoją formę, która wymaga jeszcze wiele pracy. Ku mojemu zdziwieniu na starcie stanęło 21 zawodników. Wprawdzie nie wszyscy przjechali całe 200 km, ale na szczęście wszyscy dojechali do mety cali i zdrowi.