Maj pod znakiem roweru nie
Juz sam początek wyjazdu zapowiadał się niezbyt ciekawie. Na jednym z podjazdów spadł mi łańcuch - co zdarzyło mi się poraz pierwszy w nowej szosówce. Drugi pech przytrafił mi się kilkanaście kilometrów dalej kiedy niechcący wypuściłem bidon z ręki i wpadł mi między korbę a koła. Efekt - zcentrowane lekko koło i lekko pokrzywione szprychy. Przebolałem jakość te przeciwności i szybkim tempem ruszyliśmy z kolegami w kierunku Rabki. Po drodze czułem już lekki brak mocy i na pierwszym postoju w Rabce postanowiłem zawrócić. Po namowie kolegów zmieniłem swój plan i ruszyliśmy razem w kierunku Zakopanego. Kolejne kilometry pokonywałem jadąc w kryzysie. Dopiero bułka z kabanosem za 1.50 zł urotowała mnie od zgonu w połowie drogi.
Gubałówka zaliczona. Czas na powrót do domu. Podczas zjazdu z Gubałówki przez Ząb wyprzedzało się na wariata albo to jakieś wolno jadące auta ablo skuter który wyjechał z boku - jednak jazda na krawędzi ryzyka jest zarąbista. Do Nowego Targu jechaliśmy Zakopianką - tradycyjnie prędkość nie schodziła poniżej 40 km/h. Zakopianką dojechaliśmy do Skomielnej gdzie dopadł nas potworny deszcz. Nie było nic widać, jechało się prawie na ślepo. Na domiar złego kolega w szytce złapał gumę :-( Dalej jechałem z kolegą sam. Po kilku kilometrach w deszczu zatrzymailiśmy się w pobliskiej restauracji gdzie ludzie patrzyli się na nas jak na idiotów. Jako że nie czułem się na siłach by jechać dalej zadzowniłem po pomoc. Kolega który czuł się na siłach ruszył w lekkim deszczu na przód. Ja dopiłem gorącą herbatę i zaryzykowałem - pojechałem dalej. Szczęśliwie przestało padać - zrobiło się cieplej i resztą sił bez pomocy dojechałem do domu.