Moje pierwsze I.C.
Środa, 6 czerwca 2012
· Komentarze(0)
Kategoria Trening
W końcu udało mi się wybrać na IC. Do tej pory zawsze coś przeszkadzało, ale słyszałem wiele pozytywnych opinii o tej formie treningu. Tak więc zebrałem się na 17 na Błonia, przez które przebicie się nie było łatwe. Z racji odbywającego się treningu włoskiej reprezentacji na asfalcie wokół błoń było mnóstwo ludzi. Zajeżdżam na 17 a tam nikogo nie ma. Telefon do koleżanki, upewniam się że IC jednak jest.
Dopiero 5 minut po piątej przyjechało dwóch kolarzy. Przebicie się przez Aleje na Krudwanów też nie było łatwe. Kraków zakorkowany, wszędzie pełno policji. Dojeżdżamy do mostu nad autostradą, a tam na przystanku na wylocie w kierunku Swoszowic kolorowo od rowerzystów. W oddali widzę też niemało znajomych z grupy.
Łącznie było gdzieś ze 20 osób. Gdy wszyscy już byli, ruszyliśmy do Swoszowic. Wiedziałem że tempo będzie mocne, chociaż początek bardzo spokojny. Dojeżdżamy do lotnego startu. Pierwszy większy podjazd i poszła petarda. Tempo - wyścigowe.
Za cel obrałem sobie koleżankę która była najmocniejsza z dziewczyn, które dzisiaj się zjawiły. Najmocniejsi odjechali bardzo szybko, a ja razem z 4 osobami stworzyliśmy małą grupkę. Aha nadmienię jeszcze że jechałem na przełajówce. Szosówka jest rozebrana i pozbawiona koła (ale o tym dalej).
Tak czy inaczej, jak to ujęła Beata byłem dzisiaj spragniony ścigania. 3 dni spędziłem w pracy, dawno się nie ścigałem a do tego byłem ciekaw efektów zażywania od prawie 3 tygodni HMB i suplementów białkowych. Dojeżdżamy do Świątników Górnych. Serce wali jak szalone, momentami czuję jak gniecie mnie w nadbrzuszu, ale co dziwniejsze nogi są świeże jak nigdy. Olewam cały dyskomfort i staram się trzymać tempo wychodząc raz na jakiś czas na zmianę. Dojeżdżamy do Sieprawia i odbijamy na podjazd w kierunku Myślenic.
Nie lubię gór, zawsze mnie męczy wciąganie dupska. Już wolę walczyć z wiatrem na płaskim. O dziwo towarzysze nie przyspieszają a ja nie zwalniam. Raz na jakiś czas przy mocniejszym szarpnięciu coś mnie zagniecie za mostkiem, ale powtarzam sobie że to dobra okazja do sprawdzenia się przed sobotnim wyścigiem i dociskam pedały mocniej żeby nie odpaść.
Przed Polanką odbijamy w lewo i wracamy do Sieprawia. Nogi super, serce zostaje w tyle. Z Sieprawia udajemy się w kierunku Wieliczki i ten paskudny podjazd w Gorzkowie. Myślę sobie - "teraz na pewno odpadnę". Ku mojemu zdziwieniu nogi za bardzo się nie męczą i udaje mi się wjechać nie tracąc do reszty. Tuż przed samym szczytem robi się mały odjazd, który kasujemy niespełna 10 kilometrów dalej dojeżdżając do Grabówek.
Resztką sił udajemy się w kierunku Grabówek, gonimy Bradiego, który skutecznie odskoczył prawie znikając z pola widzenia. Na szczęście sprawna akcja kolegi na karbonowym Cannondale'u powoduje że prześcigamy Bradiego. Ostatni fragment trasy, zbliżamy się do finiszu. Zostaje nas trójka. Ustawiam się za Beatą licząc że resztką sił uda mi się zza koła i finiszować pierwszy. 200 metrów do mety. Staję na pedały próbuję coś ugrać, ale niestety nogi już zupełnie przestał kręcić - ostatecznie odpuszczam.
Mijamy metę, gdzie czekała już spora grupka osób z czołówki. W sumie to nie wiem jak wypadłem, który byłem ale jestem baaardzo szczęśliwy że wytrzymałem tak mocne tempo zwłaszcza że jechałem na przełajówce mając w żołądku jedynie jajecznicę z poranka. To wszystko sprawiło że poprawił mi się humor. A co do szosówki - poluzowana szprycha była wynikiem pęknięcia metalowego koszyczka który trzyma nypel. Kolega który naprawia mi koło jeszcze go nie dostał i dopiero będzie w następnym tygodniu. Także na Mistrzostwa lekarzy będę musiał jechać z tylnym kołem zapasowym :-(
Dopiero 5 minut po piątej przyjechało dwóch kolarzy. Przebicie się przez Aleje na Krudwanów też nie było łatwe. Kraków zakorkowany, wszędzie pełno policji. Dojeżdżamy do mostu nad autostradą, a tam na przystanku na wylocie w kierunku Swoszowic kolorowo od rowerzystów. W oddali widzę też niemało znajomych z grupy.
Łącznie było gdzieś ze 20 osób. Gdy wszyscy już byli, ruszyliśmy do Swoszowic. Wiedziałem że tempo będzie mocne, chociaż początek bardzo spokojny. Dojeżdżamy do lotnego startu. Pierwszy większy podjazd i poszła petarda. Tempo - wyścigowe.
Za cel obrałem sobie koleżankę która była najmocniejsza z dziewczyn, które dzisiaj się zjawiły. Najmocniejsi odjechali bardzo szybko, a ja razem z 4 osobami stworzyliśmy małą grupkę. Aha nadmienię jeszcze że jechałem na przełajówce. Szosówka jest rozebrana i pozbawiona koła (ale o tym dalej).
Tak czy inaczej, jak to ujęła Beata byłem dzisiaj spragniony ścigania. 3 dni spędziłem w pracy, dawno się nie ścigałem a do tego byłem ciekaw efektów zażywania od prawie 3 tygodni HMB i suplementów białkowych. Dojeżdżamy do Świątników Górnych. Serce wali jak szalone, momentami czuję jak gniecie mnie w nadbrzuszu, ale co dziwniejsze nogi są świeże jak nigdy. Olewam cały dyskomfort i staram się trzymać tempo wychodząc raz na jakiś czas na zmianę. Dojeżdżamy do Sieprawia i odbijamy na podjazd w kierunku Myślenic.
Nie lubię gór, zawsze mnie męczy wciąganie dupska. Już wolę walczyć z wiatrem na płaskim. O dziwo towarzysze nie przyspieszają a ja nie zwalniam. Raz na jakiś czas przy mocniejszym szarpnięciu coś mnie zagniecie za mostkiem, ale powtarzam sobie że to dobra okazja do sprawdzenia się przed sobotnim wyścigiem i dociskam pedały mocniej żeby nie odpaść.
Przed Polanką odbijamy w lewo i wracamy do Sieprawia. Nogi super, serce zostaje w tyle. Z Sieprawia udajemy się w kierunku Wieliczki i ten paskudny podjazd w Gorzkowie. Myślę sobie - "teraz na pewno odpadnę". Ku mojemu zdziwieniu nogi za bardzo się nie męczą i udaje mi się wjechać nie tracąc do reszty. Tuż przed samym szczytem robi się mały odjazd, który kasujemy niespełna 10 kilometrów dalej dojeżdżając do Grabówek.
Resztką sił udajemy się w kierunku Grabówek, gonimy Bradiego, który skutecznie odskoczył prawie znikając z pola widzenia. Na szczęście sprawna akcja kolegi na karbonowym Cannondale'u powoduje że prześcigamy Bradiego. Ostatni fragment trasy, zbliżamy się do finiszu. Zostaje nas trójka. Ustawiam się za Beatą licząc że resztką sił uda mi się zza koła i finiszować pierwszy. 200 metrów do mety. Staję na pedały próbuję coś ugrać, ale niestety nogi już zupełnie przestał kręcić - ostatecznie odpuszczam.
Mijamy metę, gdzie czekała już spora grupka osób z czołówki. W sumie to nie wiem jak wypadłem, który byłem ale jestem baaardzo szczęśliwy że wytrzymałem tak mocne tempo zwłaszcza że jechałem na przełajówce mając w żołądku jedynie jajecznicę z poranka. To wszystko sprawiło że poprawił mi się humor. A co do szosówki - poluzowana szprycha była wynikiem pęknięcia metalowego koszyczka który trzyma nypel. Kolega który naprawia mi koło jeszcze go nie dostał i dopiero będzie w następnym tygodniu. Także na Mistrzostwa lekarzy będę musiał jechać z tylnym kołem zapasowym :-(