Road Trophy Etap 2

Sobota, 3 września 2011 · Komentarze(4)
No i minął drugi etap. Jak dla mnie był to najtrudniejszy odcinek jaki miałem okazję przejechać w życiu. Po drodze mieliśmy 6 ciężkich podjazdów: 2x pod Ochodzitą, Kocierz trasą widokową, pod Orle Gniazdo w Szczyrku, Salmopol i Kubalonka.

Rano jak się obudziłem czułem się nienajlepiej. Na myśl o etapie liczącym 150 km i o tych 6 ciężkich podjazdach robiło mi się słabo. Śniadanie zjadłem lekkie, w związku z nudnościami, które dopadły. Zbliżała się godzina 9 - do startu było coraz mniej czasu.

Poranek był wyjątkowo zimny, ale dzień zapowiadał się upalny. Pierwsze ruchy korbą a nogi były zupełnie jak z waty. Jako że nie nastawiałem się dzisiaj na ostrą walkę (w przeciwieństwie do pierwszego etapu), siadłem na kole Waldka i Gresa z mojej grupy. Pierwszy podjazd po Ochodzitą, był bardzo ciężki. Nogi nie rozgrzane, serce nie mogło wejść na obroty większe jak 174 ud/min. Czułem że wczorajszy etap dał mi ostro w kość.

Czołówka zdążyła już odjechać. Ja zostałem razem z Waldkiem. Jakoś tak mi się udało że resztę zostawiliśmy w tyle i zjazd z Ochodzitej w kierunku Milówki rozpoczęliśmy we dwójkę. Na samym dole, tuż przed rondem w mieście dojechała do nas dość spora grupa (jechał w niej Gres i Staszek Radzik). Koniec końców trochę im to ułatwiliśmy zwalniając nieco na zjeździe - jazda w parze po płaskim fragmencie trasy nie należała do mądrych decyzji.

Jako, że po górach jeździć nie lubię, od Milówki do Kocierzy jechało mi się idealnie. Ile sił w nogach starałem się ciągnąć grupę - momentami było płasko więc mogłem się "wykazać". Na tych kilku niewielkich podjazdach, które stanęły nam na drodze starałem się nie odpaść od grupy. Szaleńcza pogoń na wąskich, wiejskich zjazdach byłaby głupotą, tym bardziej że o mały włos wpakowalibyśmy się w koparkę, która wyjechała z przeciwka na jednym z zakrętów.

Dość liczna grupa w której jechaliśmy była bardzo zgrana, jak również byliśmy na podobnym poziomie jeśli chodzi o formę. Niewiele przed pierwszym bufetem, Staszek Radzik gubi rękawki i musi zawrócić. Chwila przerwy na arbuza, uzupełnianie bidonów i pakujemy się na bardzo stromy podjazd, który z pewnością miał rozgrzać mięśnie przed tym co nas czekało.

Grupa rozpadła się na kilka części. Z przodu Waldek ucieka z jakimś gościem. Gdzieś w pierwszej połowie ja z innym kolarzem. Z tyłu reszta. Kolejny debilny, stromy zjazd wąską dróżką, na którym trzeba walczyć o przetrwanie z nadjeżdżającymi autami.

Niewiele czasu mija jak grupa znów jest w całości, zwalniamy nieco tempo - przed nami Kocierz Rychwałdzka. Normalnie podjazd nie jest jakiś zabójczy, ale tym razem z racji uszkodzonej nawierzchni musimy na szczyt wbijać się bokiem, dodam że baaardzo stromym. Już na samym początku podobnie jak mniejszość odpuszczam przepychanie i zsiadam z roweru. Kaseta 12-25 robi swoje i w zupełności nie wystarcza na 20% podjazd - uznaję że nie ma sensu się napinać.

Na szczęście wszelkie straty na podjeździe udało mi się odrobić na zjeździe. Dogoniłem Gresa i kilku innych zawodników. Powoli zaczynam odczuwać ponad 50 kilometrów, które do tej pory przejechaliśmy. Kierujemy się na Żywiec i jezioro Żywieckie. Jadąc z prawej strony zbiornika wodnego, początkowo po bruku a później po bruku, zaczęliśmy moim zdaniem najnudniejszy fragment całego dystansu.

Na jednym z zakrętów kolega - Szalony Ślimak, o mało co nie zalicza czołówki z ciężarówką. Trasa z początku obfituje w hopki i dość spore natężenie ruchu. Im bliżej Szczyrku tym bardziej płasko i coraz wyższa temperatura - ostatecznie maksimum w słońcu wynosiło 32 stopnie Celsjusza. Grupa jedzie coraz wolniej, natomiast Waldek zupełnie jakby nie był zmęczony, odskakuje i jadąc swoim tempem oddala się.

Kolejny ciężki podjazd na Orle Gniazdo, w sumie była to niespodzianka jako że do tej pory (o ile nie mylę się) nie biegł tamtędy wyścig. Na szczycie czeka na nas bufet a następnie dość kręty, wąski i stromy zjazd. To właśnie tutaj inny kolega z grupy (Michał) zostaje potrącony lusterkiem przez busa, który na siłę chciał go wyprzedzić. Miękkie pobocze uratowało go przed większymi obrażeniami. Niestety dalej nie mógł kontynuować jazdy.

Jako że z Gresem trochę dłużej posiedzieliśmy na bufecie, toteż podjazd pod Salmopol pokonywaliśmy praktycznie sami. Tuż przed samym szczytem przełęczy Salmopolskiej dojeżdża do nas zawodnik z Jaskółek oraz jedna dziewczyna. Wbrew wszelki obawom, oraz doświadczeniom podjazd ten minął mi szybko i bez kryzysu. Zważywszy na ilość przejechanych w tym roku kilometrów oraz formę, był to ogromny wyczyn w moim wykonaniu.

Przedostatni podjazd pod Zameczek. Z początku jedziemy we 4 osoby. Ryzykuję zamulenie i zarzucam żel, który zachowałem na czarną chwilę. Niedługo musiałem czekać, jak prawie pusty żołądek przyjmuje kopa energetycznego. Zmęczenie, które dopadło mnie przed podjazdem odeszło na chwilę w przyszłość. Staram się gonić Gresa i dziewczynę, którzy jechali szybciej. Z tyłu zostaje zawodnik z Jaskółek.

Kolejny sukces dnia, podjeżdżam pod Kubalonkę bez kryzysu. Na zjeździe do Zwardonia doganiam dziewczynę. Gdzieś tam w oddali widzę Gresa. Niestety bardzo zmęczone mięśnie karku nie pozwalają mi się złożyć by jechać szybciej, dlatego praktycznie cały zjazd pokonuję w górnym chwycie. Tuż przed ostatnim podjazdem do Istebnej odpuszczam szybszą jazdę - nie chcę by ktoś mnie wyprzedził na ostatniej wspinaczce.

Jadąc dość wolno, swoim tempem wyprzedam gościa z którym jechaliśmy w grupie na początku. Droga do Ochodzitej mija bez rewelacji. Meta coraz bliżej. Ostatni zakręt i o mały włos wpierdzieliłbym się pod autokar. Nareszcie koniec. Jedyne o czym marzę to zimna Pepsi i chwila odpoczynku. Gres odjechał mi na 2 minuty. Już na mecie dowiaduje się że kolarz z Jaskółek, którego zostawiliśmy na podjeździe pod Kubalonkę przyjechał przed nami - SIC! Nie wiadomo czy specjalnie, podobnie jak on kilka osób przyjechało krótszą drogą, inna część pogubiła się na koniec i nadrobili kilometrów.

Z początku wyniki nie wyglądają za ciekawie. Możliwe że jestem ostatni w kategorii. Na szczęście koniec końców, za mną przyjeżdża jeszcze 2 zawodników, co ostatecznie lokuje mnie na 3 miejsca przed ostatnim kolarzem.

Z jednej strony wynik, który wykręciłem nie jest kiepski. Z drugiej strony poziom w tym roku jest bardzo wysoki - także pocieszam się że lepiej być najgorszy wśród najlepszych niż odwrotnie. W sumie na 33 kolarzy w mojej kategorii byłem 30, tuż za kolegą z grupy Gresem. Najbardziej cieszy mnie fakt, że ten morderczy etap przejechałem bez kryzysu, co oznacza że mogłem jechać bardziej agresywnie. Nie ukrywam że jestem cholernie zmęczony i nie wiem jak będzie jutro, ale cieszę się że nie pokonały mnie te wszystkie ciężkie podjazdy.

Komentarze (4)

Dziękuję Wam za komentarze. Zaraz napiszę relację z trzeciego etapu :-)

Jelitek 21:11 niedziela, 4 września 2011

Powodzenia jutro.

robin 21:23 sobota, 3 września 2011

Etapówki.. Po MTBT lepiej je rozumiem :). Ale jak dziś przejechałeś bez kryzysu to to jutro zaprocentuje, kryzysy się najbardziej mszczą następnego dnia. Powodzenia jutro :).

klosiu 20:02 sobota, 3 września 2011

Gratki Jelitek. Jedynie tu mogę poczytać o road trophy. Wyników nie mogę zobaczyć. W tamtym roku wyniki były na forum. W tym coś kiepsko. Szkoda :(
Pozdrawiam.

Marcin 19:58 sobota, 3 września 2011
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa bezmy

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]