MTB Powerade Maraton - Murowana Goślina 2011

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Wyścigi MTB
Swój sezon startowy zainaugurowałem w Murowanej Goślinie - pierwszym wyścigu z cyklu MTB Suzuki Powerade Maraton. Czekałem na ten wyścig z trzech powodów. Zdążyłem zatęsknić za wyścigową atmosferą, lubię tę trasę no i najważniejsze - miałem wystartować na nowej przełajowce.

Do startu przygotowywałem się mówiąc szczerze mówiąc nie najlepiej. Jak to zwykle bywa zmęczenie pracą wygrywało częściej niż motywacja - z tego powodu nie liczyłem na jakiś super wynik, jechałem dla towarzystwa i z ciekawości. Już rok temu planowałem zamiast górala wziąć przełajkę, ale namowy kolegi spowodowały że zrezygnowałem, tym razem postanowiłem zaryzykować. Moim zdaniem opłaciło się.

Na dwa dni przed wyjazdem na wariata szykowałem sprzęt. Pod nieobecność żony trzeba było umyć stare części by przełożyć wszystko do nowiutkiej ramy. Cała łazienka była w smarze - masakryczny widok. Szczęśliwie o 4 nad ranem uporałem się z całością i jedyne co pozostało do zrobienia to wyregulować przerzutki i poprzycinać linki.

W sobotę razem z kolegami z grupy Dawidem i Marcinem, ruszyliśmy w 5 godzinną podróż do Murowanej. Na miejscu w biurze zawodów spotkała nas mega niespodzianka - Paulina przyjechała! Do tego pełno znajomych z Krakowa i nie tylko - jak ja kocham tę atmosferę!!. Naszym miejscem noclegowym był dom przypominający szopę, ale to tak naprawdę nie miało znaczenia - ważne było to że dnia następnego startowaliśmy. W stresie przygotowywałem do końca rower, obawiałem się że czegoś nie dokręciłem albo że coś zawiedzie, obawiałem się również snejka lub rozcięcia opony - jak pamiętałem rok temu na trasie leżało sporo gruzu i kamieni.

Po bardzo zimnej i wietrznej nocy trzeba było jakoś się zwlec z łóżka, Wiał mrożący wiatr, choć nieco słabszy niż w sobotę. Tradycyjnie trzeba było wybrać strój w którym się wystartuje. Wolałem się ubrać cieplej niż marznąć na starcie. W drodze do startu sprawdzałem działanie sprzętu - szczęśliwie w porę okazało się że nie dokręciłem kierownicy po tym jak przy próbie podrzucenia przedniego koła zanurkowałem praktycznie w przednie koło.

START! Marcin, Dawid startowali z drugiego sektora, Paulina z pierwszego. Podobnie jak Buli, który w tym sezonie reprezentuje Kellys Team - z racji braku stroju teamowego startował w naszych barwach. Przed wyruszeniem w trasę zdążyłem objechać pierwszą "piaskownicę", która tym razem była mniej straszna niż rok temu w lipcu. Najpierw przez las, hop! skok z roweru, bieg przez fragment gdzie wszyscy się zakopywali, później znów hop i jestem w siodle. Trzymam się z tyłu Andrzeja Łopaty z Rowerowania bacznie uważając na to po czym jadę.

Co jakiś czas słyszę jak ktoś stara się mnie wyprzedzić i zaraz potem ląduje w krzakach bądź zakopuje się w piachu. Słońce zaczynało grzać coraz mocniej, a ból kręgosłupa nieprzyzwyczajonego do nowej pozycji i większego obciążenia odbiera koncentrację i siły do jazdy. Dłuższa chwila mocnego tempa i ląduję na tyłach Kasi Galewicz. Od tego momentu jedzie się coraz ciężej, chwila jazdy na kole i nieszczęśliwie na jednym z korzeni podrzuca mi rower a kierownica z głośnym trzaskiem nurkuje w dół - od tego momentu muszę jechać w górnym chwycie. Na nieszczęście siodełko zaczyna powoli mi odjeżdżać do tyłu co tylko wzmaga dyskomfort i psuje koncentrację.

Dojeżdżamy do pierwszego bufetu. Muszę się zatrzymać na naprawdę bo bez niej dalsza jazda byłaby bardzo trudna. Dokręcam siodło, przekręcam kierownicę. Kasia Galewicz dawno pojechała, a obok mnie przelatuje Kasia Rams z Subaru AZS, którą wyprzedziłem wcześniej. Jadę dalej. Wrzucam do pieca trochę żelu i staram się odrobić straty. Na nieszczęście nie mam kogo się chwycić by trochę nadrobić straty. Każdy kto do mnie dojeżdża, albo kogo doganiam rwie tempo i nie jest skłonny do współpracy. Powoli wypalam się, czuję jak nogi kręcą coraz wolniej. Nie czuję jakiegoś większego kryzysu - po prostu brakuje mi sił. Efekt braku przejechanych kilometrów.

Na jednym z asfaltowych odcinków dogania mnie czołówka Giga. "Stary Brzózka: rzuca hasło żebym go trochę podciągnął. Wrzucam wyższy bieg, i kręcę ile sił w nogach. Zza pleców słyszę żebym wrzucił blat i jeszcze szybciej jechał - pomyślałem sobie "masakra" i wrzuciłem na 50 zębowy blat. Prędkość jak na szosie - ponad 40km/h wpadamy w teren i odpuszczam...cały wyścig de facto. Nogi były zupełnie bez energii. Momentami podczas wali z piaskiem udawało się trochę przyspieszyć, ale zaraz znów zwalniałem.

Na płaskich i ubitych trasach wykorzystywałem przewagę przełajówki, jechało się bardzo przyjemnie i szybko - nie musiałem wkładać takiego wysiłku jak na góralu. Natomiast na kamieniach i korzeniach musiałem bardzo uważać, ciężko też jechało się po dziurawych odcinkach.

Dojeżdżam do drugiego bufetu. Zatrzymuję się na kolejną naprawdę - tym razem trzeba dokręcić lewe ramie korby które się trochę poluzowało. Znów straciłem minuty. Ledwo odjechałem od bufetu jak w tylne koło wpadł mi długi drut i zaplątał się w szprychy. Zanim go wydobyłem minęło trochę czasu. Dojeżdżamy do Dziewiczej Góry. Podjazdy pokonuję na zmianę raz z buta raz staram się walczyć. Ogólnie bez większego entuzjazmu. Na zjazdach gdzie się da puszczam hamulce a niekiedy powoli ześlizguję się.

Na kilka kilometrów przed metą dojeżdżam do Andrzeja Łopaty z Rowerowania. Nieszczęśliwie uszkodził tylną przerzutkę i musiał do mety iść pieszo. Chwilę pogadaliśmy a jak minęła mnie Paulina postanowiłem do niej dołączyć. Myślałem że uda mi się utrzymać rytm, ale ciągle byłem słaby i koniec końców odpadłem. W swoim już tempie staram się pokonać ostatnie kilometry. Zdobywam się na resztkę sił i na ostatnim asfaltowym odcinku wyprzedzam 3 konkurentów.

Wpadam na metę i co? Nie czuję w ogóle zmęczenia, żadnego bólu mięśni, tylko brak sił w nogach. Strasznie to dziwne bo do tej pory nie miałem niczego takiego.

Ogólnie rzecz ujmując maraton poddałem gdzieś w połowie po tym jak co chwile coś trzeba było poprawiać w rowerze oraz po tym jak nogi przestały kręcić. Na pewno nie zaliczę tego maratonu do udanych, ale jak na pierwszy start w tym sezonie to tragedii nie było.

Na mecie zameldowałem się 273 open i 100 w kat. M2. Czas to 3h 12 min, czyli o 8 minut gorzej niż rok temu. W sumie to poziom był bardzo wysoki, wielu mnie się pytało na koniec jak mi się jechało na tym rowerze. Muszę powiedzieć że czułem dużą przewagę nad innymi, niestety nie wykorzystałem jej do końca bo forma była za słaba. Dużo łatwiej jechało mi się niż na góralu, niestety musiałem bardziej uważać na kamienie i korzenie. Tutaj każdy błąd mógł się skończyć nieciekawie.

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ejsza

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]