Co tu dużo mówić, pogoda na święta nie zapowiadała się za ciekawie, a ja mimo wszystko uparłem się że nadrobię zaległości. Przede wszystkim chciałem poprawić swój czas jazdy do rodziców.
Niestety trochę za bardzo się przepaliłem i po powrocie do domu czułem się jakbym dostał pałą w łeb. Trochę za mocno, ale przynajmniej cieszę się że forma nie spadła aż tak bardzo przez te ostatnie tygodnie bezczynności.
Miałem dzisiaj do wyboru dwie rzeczy, albo rower na zawnątrz, albo bieganie. Ostatecznie wybrałem to pierwsze.
Mimo pięknej pogody widziałem że asfalty są mokre, także jakoś specjalnie nie miałem ochoty taplać się w tym syfie którym ostatnio posypywali drogi. No ale cóż. Sezon startów się zbliża i trzeba nabijać kilometry.
Standardowo trasa do rodziców, czyli do Zakliczyna. Mimo że słoneczko pięknie świeciło, wiał bardzo zimny wiatr, a ulicami spływały potoki wody z solą. Po dojechaniu do Zaklicznya byłem cały czasny a rower oblepiony był warstwą soli i błota. Marzyłem już o powrocie i myciu rowera na myjni.
Planowałem pojeździć na trenażerze. Po powrocie do domu pomyślałem jednak że w zasadzie są to ostatnie opady śniegu w tym sezonie i takiej okazji nie można przegapić. Wobec słabych argumentów by jednak odpuścić sobie jazdę po śniegu, ubrałem się i pokręciłem nieco ponad godzinkę po Lasku Wolskim. Zapewne byłoby więcej kilometrów, gdyby nie to że jeździłem sam, a po zmroku było po prostu strasznie i niebezpiecznie.
Miłym akcentem było spotkanie 2 biegaczy, którzy wbiegali pod Kopiec Piłsudskiego w momencie gdy ja z niego zjeżdżałem. Po krótkiej i miłej rozmowie udałem się w kierunku domu.
Korzystając z przepięknej pogody razem z kolegami zaliczyliśmy trasę IC. Po drodze kolega przebił oponkę, więc trochę czasu zeszło na naprawę. Ogólnie to przejażdżka była wspaniała.
Trochę zaniedbałem rower... Po długim okresie pięknej pogody nadeszła siarczysta zima. Ja w tym czasie zacząłem biegać. Nie mając czasu i sił na ciągłe mycie roweru zacząłem biegać. Aż do dzisiaj. Pojawił się mróz. W Lasku Wolskim był świeży śnieg. Do tego na Błoniach miała się zebrać grupka.
Na miejscu okazało się że poza mną jest jeszcze jeden kolega. Toteż wspólnie pojechaliśmy do LW trochę się pokręcić. Niestety przyjemność z jazd skończyła się bardzo szybko. Momentalnie lód dostał się pod bloki co utrudniało wpinanie, a hamulce bardzo szybko odmówiły posłuszeństwa. W efekcie na jednym ze stromych zjazdów zaliczyłem efektowną glebę o mały włos gubiąc licznik w głębokim śniegu.
Dzisiaj króciutko. Najważniejsze było żeby pojeździć trochę - w myśl, nowy rok jaki cały rok taki... a więc o 16 zebrałem się na godzinę jazdy. Niestety ciemna noc oraz wzmożony ruch na drogach skutecznie spowodowały że odechciało mi się jeździć. Podobno od jutra ma padać więc trzeba będzie przerzucić się na inne czynności sportowe...
Dla lepszego snu koło 22 wybrałem się na jedną małą z Krakowa do Balic i z powrotem przez Rząskę. Akurat pojawił się nieduży mrozik i jechało się bardzo przyjemnie. Jedynym minusem była fatalna jakość powietrza i po powrocie ciuchy śmierdziały jak z wędzarni. Aż strach pomyśleć co siedzi w płucach :-(
Za namową kolegi w dość niesprzyjający pogodowo dzień zaliczyliśmy trasę Krakowskiego IC. Na drogach zalegał syf - ziemia zmieszana z solą. Mimo że miałem błotniki to i tak na koniec jazdy byłem cały czarny na twarzy a rower wyglądał jak po jakimś górskim maratonie. Jednym słowem masakra...ale przynajmniej trening był dobry.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).