Pierwszy dzień wyścigu. Do przejechania 69 kilometrów - niby to nic, ale przewyższenia z którymi mieliśmy się zmierzyć spowodowały że nieźle się ujechałem. Już na samym początku mieliśmy do pokonania dwa dość strome podjazdy, które skutecznie dały mi do odczucia że mój start w tych zawodach to pomyłka. W końcu przed wyjazdem na RT nie siedziałem tydzień na rowerze, a dwutygodniowa choroba dała mi również w kość.
Niemniej jednak starając się jakoś jechać na przód ustaliłem swoją pozycję w grupie startujących. Zjechaliśmy do Zwardonia, podjazd przez las w kierunku Czeskiej granicy. Pierwsze kilometry mijały całkiem spokojnie. Pogoda bardzo dopisywała. Prowadzeni przez obstawę motocyklową można było skupić się na samej jeździe. Zaraz za Jabłonkowem dogania mojągrupkę większy peleton. Razem wspinamy się do podjazdu pod bufet. Chwytam jakiś paskudny izotonik po którym aż się rzygać chce. Doganiam kolegę z grupy i razem w tym składzie śmigamy w kierunku Polskiej granicy do Jaworzynki. Dojechawszy do Polski odcina mi prąd. Ledwo kręcę nie mam siły przepchnąć ostatniego podjazdu. Dojeżdżam do mety z resztką sił z czasem 2h 58 min 57 sek.
Coraz głośniej zastanawiam się nad sensem dalszej jazdy. Ustaliłem sobie że wszsytko zależy od regeneracji. Dlategoteż spożyłem gainera, HMB, L-Karnitynę i poszedłem spać...
Tydzień czasu przerwy. Powoli wracam do sił, ale dzisiejsza jaza udowodniła mi że na Road Trophy na które wybieram się jutro nie mam co liczyć na jakiś dobry występ. Pierwsze kiloemtry z dzisiejszej jazdy szły mi całkiem nieźle, ale niestety później już było tylko gorzej. Pierwsza górka i zdychałem po prostu. Na szczęście zakupiłem suple i mam nadzieję że to trochę mnie wspomoże podczas trzy etapowego wyścigu.
To już trzecia w tym miesiącu jazda na góralu w lasku wolskim. Jakoś przyznam szczerze że mimo iż jeździło się fajnie to jednak jakoś wolę szosę. Czy to przez to że odzwyczaiłem się od MTB? A może dlatego że po każdym wypadzie trzeba więcej czasu spędzić na przeglądzie roweru?
No i się załatwiłem. Po powrocie z MTB w zeszły piątek wypiłem bardzo zimnie picie. Efekt tego taki że złapałem zapalenie kratni i ledwo żyję.
Na szczęscie nie przeszkodziło mi to na tyle żeby nie pojechać rowerem do pracy. Oddawszy samochód do serwisu miałem do wyboru albo jechać busem albo rowerem. Korzystając z upalnej pogody śmignąłem sobie na spokojnie do Bochni a następnego dnia z poworotem.
Drugi w tym roku wypad na MTB do Lasku Wolskiego. Muszę przyznać że przez dwa ostatnie lata niejeżdżenia na MTB spowodowały że zupełnie straciłem wyczucie roweru górskiego - jednak szosa rozleniwia...
W przypływe radości próbowałem sobie przypomnieć jak się robi wheelie, niestety w pewnym momencie przesadziłem i nie zdążyłem się wypiąć. Trochę bolało pierwsze w tym roku spotkanie z matką ziemią :-)
Przed wyjazdem z domu grubo zastanawiałem się nad tym gdzie jechać. Nie miałem za bardzo pomysłu a wszystkie dotychczasowe trasy już mi się znudziły. Wybrałem Houjówkę na której dawno nie byłem. Dla nieznająchych tematu - Houjówka to podjazd w Harbutowicach znajdujących się za Sułkowicami. W prawdzie długi nie jest, ale potrafi wykończyć i dać mocno w kość.
Z Harbutowic pojechałem przez Stróżę i Pcim do Myślenic a stamtąd Zakopianką do Krakowa.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).