W Krakowie odbywał się dzisiaj Skandia Maraton, nawet przez chwilę nie myślałem by wystartować. Zostawiam siły na jutrzejszy maraton w Zabierzowie.
Planowałem raczej lekki trening w tlenie, tak żeby za bardzo nie przesadzić i nie wypompować się. Zważywszy na fakt że ostatnio jakoś dziwnie słaby byłem nie chciałem jechać daleko. No ale...odezwał się kolega i pojechaliśmy na dłuższy mocniejszy trening.
Z Krakowa na Wieliczkę, a następnie w stronę Gdowa przez Biskupice. Z Gdowa w kierunku Dobczyc a następnie w prawo na Dziekanowice i ponownie na Wieliczkę. Pogoda była idealna, lekki wiatr który w zasadzie nie utrudniał jazdy. A forma...no cóż byłem bardzo zdziwiony bo całe 80 kilometrów przejechałem bez odrobiny zmęczenia, noga podawała równo i silnie. OBY TAK DALEJ!
Kolejna próba rozkręcenia się trochę. Nogi jakoś wyjątkowo są bez energii. Dzisiaj było piękne słońce ale wiatr dawał się we znaki.
Po mojej ulubionej walce z autami na Alejach doczołgałem się do Swoszowic. Stamtąd odbiłem na Opatkowice i do Skawiny. W drodze powrotnej do Krakowa niemiłą sytuacja - podczas wyprzedzania tira w korku kierowcy ciężarówki nie spodobało się to i prawie przy samym uchu włączył klakson....masakra... mało z roweru nie spadłem.
Zastanawiam się jak reagować na takich idiotów. A może w ogóle nie reagować??
W Krakowie zapoznałem się z kolarzem z którym wspólnie dokręciliśmy bulwarami do centrum. Nareszcie udało mi się złapać trochę kolarskiej opalenizny :-)
Od czasu Złotego Stoku nie jeździłem w ogóle. Dlatego postanowiłem nadrobić trochę straconych kilometrów i pojechać zrobić setkę.
Dzień był bardzo zimny i wietrzny. Gdyby nie fakt że umówiłem się z kolegą to nawet z łóżka bym nie wyszedł. Tym bardziej że byłem akurat po dyżurze. Nas samym zalewem pogoda się poprawiła. Przestało wiać, wyszło na chwilkę słońce. Niestety im bliżej Krakowa tym zimniej robiło się. Noga jakoś specjalnie nie podawała.
W Świątniach Górnych myślałem że zejdę z roweru. Szczęśliwie zrobiliśmy chwilkę przerwy i na spokojnie mogłem wrócić do domu.
Pogoda dzisiaj fatalna, dwa razy zbierałem się żeby pojechać z cichym kącikiem, ale co przestało padać a ja podejmowałem decyzję że jednak jadę to zaczynało znów sypać śniegiem :-(
Ostatecznie odpuściłem sobie śniegowo-błotną zabawę i zamiast tego odpaliłem Tour of Lombardy - film Tacxa i pojechałem w jego rytm. Czyli - jeden długi podjazd i niewielkie hopki. Zabawa przednia :-)
Piękne popołudnie, trzeba było skorzystać z faktu że zmyłem się dzisiaj z pracy wcześniej :-) Zebrałem moją czyściutką, wymytą w wannie przełajówkę i ruszyłem do Lasku Wolskiego. Pierwsze asfaltowe podjazdy dały znać że forma jest głęboko w d***e. Na szczęście później było nieco lepiej. Nie przepalałem się, toteż kręciło się całkiem przyjemnie. Asfaltowy podjazd pod lasek wolski, później boczny odjazd do Kopca Piłsudskiego. Masakra, zaczęło się błoto. Myślę sobie że w sumie trochę brudu nie zaszkodzi. Spod kopca odbiłem w kierunku terenowego zjazdu. Niestety za chwilę zawracałem. Ledwo zjechałem z szutrowej ścieżki a już byłem cały czarny. Nawrót i asfaltem z powrotem pod zoo. Stamtąd ostatecznie zjechałem terenem i do domu dojechałem asfaltem (trzeba było wysuszyć syf by w domu nie kapało na podłogę i żeby żona zła nie była ;-) )
No i tak...z racji przeziębienia odpaliłem trenażer. Pierwsze 40 minut w tlenie w rytmie 3 etapu Tour of Qatar. Następnie 30 minut w rytmie treningu Sufferfest "The FightClub".
Korzystając z faktu że miałem trochę później do pracy, zabrałem się z Cichym Kącikiem na niedługi trening. Tempo jak na tę porę roku było bardzo mocne.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).