W ramach testowania nowej zimówki oraz przygotowania do sezonu o 10 zjawiłem się na rogu błoń. Nie liczyłem na to że ktoś będzie czekał. Ku mojemu zaskoczeniu była jedna osoba. Wspólnie zrobiliśmy 70 km, trasa standardowa. Do Alwerni i z powrotem. Z początku było trochę zimno, ale jak tylko nogi się rozgrzały to i w całym ciele poczułem ciepło. Jechało się bardzo przyjemnie. Nogi trochę zastane ale jeszcze kilka takich wyjazdów i będzie super.
alez fajnie miec wolny dzien i móc iść na rower. W moim przypadku, jest to ostatnio święto. Rok powoli kończy się. Chcialbym chcociaz dokręcić do tego dystansu rocznego 5 tys kilometrów.
Co do samej jazdy. W ramach Otwartych Treningów Rowerowych, wybralismy sie spora ekipa do lasku wolskiego. Wszyscy na rowerachgorskich, a ja jeden na przelajowce. W miedzy czasie dolacza do nas kolega z Bikeholikow i przynajmniej nie jestem jedyny, ktory ruszyl tego dnia na przelajce. Mimo ze miejscami bylo slisko i kamieniscie, poraz kolejny udalo sie nie rozwalic sprzetu szalejac na zjazdach. Musze przyznac ze kola Mavic Aksium sa pancerne. Trasa byla bardzo przyjemna. Pogoda idealna, a towarzystow bardzo fajnie. Teraz czekam na kolejny swiateczny dzien zeby moc cos pokrecic.
No i po wakacjach. Czas wrócić do jazdy i powoli zacząć myśleć o przyszłym sezonie.
Dzisiaj dla sprawdzenia przed zimą sprzętu, na Otwarte Treningi Rowerowe zabrałem zimówkę. Trochę pokryła się pleśnią (wstrętna piwnica) i rdzą, ale dawała sobie całkiem nieźle radę.
Przyjeżdżam na błonia patrzę a tam Kobiece Treningi mają większą frekwencję niż OTR. Dziewczyn była pokaźna liczba a nas tylko trzech w tym dwóch organizatorów OTR. Na szczęście padła propozycja ze strony dziewczyn (milusio :-) ) żeby połączyć siły. W bardzo miłej atmosferze przekręciliśmy kilka ładnych kilometrów.
Dość szybko zrobiło się ciemno i zimno. Przed 20 była już całkowita noc. Szkoda że wcześniej wyładowały mi się baterie w tylnej lampce...
Ostatnimi czasy zapanowała "moda" na wspólne treningi, co nie ukrywam bardzo mi się podoba. Niestety pogoda w ostatnich dniach dała mocno popalić. Dzisiaj rano padało nawet mocniej niż wczoraj, ale na szczęście po południu wyszło piękne słońce i można było oddać się przyjemności kręcenia.
O 17 na błonach zjawiła się mała grupka 6 kolarzy oraz 2 dziewczyny, które w tym samym czasie odbywały damskie treningi.
W planie było trenowanie zmian, podczas jazdy parami. Ten pomysł odpowiadał mi najbardziej gdyż ostatnio niespecjalnie czułem się na siłach by mocniej kręcić.
Znów wolny jeden dzień weekendu. Trzeba było go wykorzystać. Udałem się na Cichy Kącik z nadzieją na jakieś miłe kręcenie. Na miejscu czekała jedynie garstka kolarzy - reszta walczyła gdzieś na zawodach. Akurat w tym samym dniu odbywał się wyścig w Rajczy.
Trasa standardowa, bardzo nudna jak dla mnie. Miało być na spokojnie, ale mimo wiatru który wiał dość silnie tempo było bardzo mocne. Dziś nie był zdecydowanie mój dzień. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca w grupie. Tuż przed Alwernią odbiłem na Rybną i wróciłem do domu.
Co do ilości kilometrów to wyszła gdzieś 1/3 z tego co wpisałem. Niestety nie miałem wczoraj czasu żeby wklepać wczorajszą wycieczkę do Bikestats i musiałem połączyć kilometry.
Kolejne zaliczone IC. Bardzo byłem ciekaw jak wygląda moja forma przy tak małej ilości kilometrów, które przejechałem w ostatnim czasie. Tradycyjnie z Błoń ruszyliśmy większą grupką. Pogoda zapowiadała się bardzo nieciekawie, ale miałem nadzieję że w końcu deszcz nie spadnie.
Niestety pomyliłem się. Ledwo dojechaliśmy do Kryspinowa (gdzie czekała na nas ze dwa razy większa grupka kolarzy) jak dopadły nas chmury z których spadł deszcz. Lało praktycznie od Kryspinowa aż do powrotu. Momentami lało tak bardzo że nie było nic widać. Jednym słowem - masakra.
Ja natomiast tuż po starcie doczepiłem się do Beaty i starałem się utrzymać jej tempo. Na podjeździe pod Rybną odpadłem od głównej grupy, ale udało się też odjechać grupie z tyłu. Na zjeździe razem z kolegą dogoniliśmy czołówkę, która w obliczu oberwania chmury zwolniła z tempa i zrobiła się bardziej dostępna. Na rozjeździe pętli mega i giga razem z Beatą odbiliśmy na krótszy dystans. Byłem przemoczony, robiło się zimno i ciemno.
Jak dojeżdżaliśmy do Kryspinowa to już nie padało. Na ostatnich kilometrach miałem poczucie że tylne koło mi pływa, myślałem że złapałem gumę ale okazało się że jakimś cudem tylny zacisk się odpiął. Całe szczęście że nie pokusiłem się o sprint czy inne szaleństwa, bo koło mogło zupełnie wyskoczyć z widełek.
Na koniec zastanawiałem się czy czekać na resztę. Ostatecznie zrobiło mi się na tyle zimno że postanowiłem jechać od razu do Krakowa.
Po nieco ponad tygodniowej przerwie spowodowanej chorobą znów siadłem na rower. Tym razem zdecydowałem się na wspólną jazdę z cichym kącikiem.
Trasa była standardowa. Przez Liszki pojechaliśmy prosto na Oświęcim. Od Alwerni tempo znacznie przyspieszyło. Cieszył mnie fakt, że mimo długiej przerwy dałem radę się utrzymać, a i serce jakoś za specjalnie nie wariowało. W Babicach powoli zaczynałem słabnąć, na szczęście na rondzie nawrót i z powrotem do Krakowa.
Koło 50 kilometra osłabłem całkowicie. Odpadłem od grupy i spokojnym tempem wróciłem do Krakowa.
Ostatni dzień wolny od dyżuru w te wakacje. Oczywiście trzeba było wykorzystać i skoczyć na rower.
Na błoniach spotkałem dziewczyny z damskich treningów kolarskich. Jako że impreza była zamknięta pojechałem w kierunku Wieliczki a następnie przez Biskupice i Bilczyce do Gdowa. Stamtąd kierunek na Winiary i Dobczyce a następnie na rondzie odbicie w Prawo i powrót do Wieliczki.
Tempo za mocne, trasa za bardzo górzysta. W efekcie dojechałem do domu padnięty.
Po prawie dwóch tygodniach przerwy spowodowanej pracą, udało mi się wreszcie wyskoczyć na rower. Jak to zwykle bywa, środa - dzień podyżurowy. Zebrałem się w miarę wcześnie z zamiarem przejechania zalewu Dobczyckiego.
Trasa standardowa. Chciałem zrobić koło 100 km. W Dobczycach byłem koło godziny 12. Słoneczko pięknie świeciło, pojedyncze chmury na niebie. Zajechałem pod tamę, przy zalewie. Trochę się schłodziłem w wodzie, posiedziałem i porobiłem zdjęć.
Później zajechałem pod sklep, żeby uzupełnić picie i trochę się zasiedziałem. Gdy przyszło mi się już zebrać w dalszą drogę, nastąpiło nagłe załamanie pogody. Zerwał się bardzo silny wiatr, niebo pokryło się chmurami. A to oznaczało że trzeba było wracać do domu, tym bardziej że zapowiadali burzę.
TO już 4 udział w Krakowskim IC. Jak zwykle po dyżurze, ale tym razem zdobyłem się na niedługą drzemkę przed treningiem.
Z domu wyjechałem trochę wcześniej. Chciałem zahaczyć jeszcze o sklep rowerowy i zakupić magnes do licznika. Niestety poprzedni zgubiłem :-( Z racji zapowiadanych opadów deszczu zabrałem przełajówkę. W MBike'u nie było tego co potrzebowałem więc skoczyłem do Bikershopu... niestety po drodze zgubiłem bidon i trzeba było wracać go szukać.
W drodze na błonia zaczęło kropić. Niebo pokryło się gęstymi chmurami. O godzinie 17 na roku przy Cracovii pojawił się Gohan - Turek, który przyjechał do Polski w odwiedziny do znajomych. Wcześniej bywał na IC, ale nie miałem okazji z nim zamienić słowa. Poczekaliśmy chwilę po czym ruszyliśmy do Swoszowic. Gdzieś w połowie drogi kolega mówi że zmieniła się trasa i miejsce zbiórki (mści się brak konta na facebook'u). Ostatecznie okazuje się że ruszamy o 17:30 z Błoń. W drodze powrotnej zaczyna mocno padać.
Stoimy chwilę na Błoniach, dochodzi 17:30 i pojawia się Beata Kalemba... Chwilę stania we trójkę...czas mija i nikogo więcej nie ma. Jedziemy sami. W połowie Błoń dołącza do nas kolega z Bikeholików. Deszcz leje już równo.
Ruszamy na nową trasę IC. Kierując się strzałkami dojeżdżamy do Rybnej. Kilka tygodni temu był tam jeden plac budowy. Teraz śliczny asfalt wiedzie aż do samego Ruda. Deszcz przestaje padać. Ulice zaczynają powoli przesychać. Tempo średnie, ale ja i tak zaczynam się męczyć. Nie zjadłem nic solidnego przed startem.
Nieopodal Alwerni trasa rozchodzi się na dwa warianty - krótszy i dłuższy. Przez chwilę mam ochotę odpuścić i wracać do domu, ale ładne słoneczko zachęciło do dalszej jazdy. Na szczęście Beata z Tomkiem czekają na mnie i Gohana. Ostatnie kilometry są już wolniejsze. Można chwilę odpocząć.
Do domu dojeżdżam wyczerpany i cały brudny w piachu. Trasa wyniosła około 90 km.
................................................
Następnego dnia wybieram się wieczorem umyć rower na myjnię bezdotykową. Wielicką dojechałem do Prokocimia gdzie jest myjnia na uboczu i mały ruch. Po umyciu roweru wracam do domu...a tam znów mnie dopadł deszcz :-( Na szczęście nim się rozpadało na dobre to dojechałem do domu.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).