Ledwo się zebrałem i wyszedłem z domu to zaczął padać deszcz. Trasą rowerową do Tyńca nie dało się jechać bo po lodzie i na semi slickach to czyste samobójstwo. Dlatego też śmignąłem główną drogą do Tyńca następnie przez stopień wodny na Wiśle do Kryspinowa i na Balice. Zmokłem trochę no i już zacząłem odczuwać tego objawy :-(
-10 stopni, zimno jak cholera. O tyle dobrze że przynajmniej było sucho. O 10 zjawiłem się na cichym kąciku. Z początku była tylko jedna osoba. Zaraz później pojawiły się 3 dziewczyny (SIC!). Później do naszej grupki dołączył jeszcze jeden chłopak i tak w 6 osobowym składzie pokręciliśmy po lasku wolskim.
Po ostatnich opadach śniegu było mięciutko i przytulnie. Przynajmniej dało się jeździć w przeciwieństwie do zeszłego weekendu, gdy zmrożony śnieg uniemożliwiał przyjemną jazdę.
Po tygodniu braku aktywności rowerowej skorzystałem z zimowej pogody i wybrałem się do Lasku Wolskiego. Miało być szybko i przyjemnie a skończyło się na nerwach.
Najpierw przestał mi działać licznik. Stąd z półtoragodzinnej jazdy zostało zapisane tylko 37 minut :-( Ścieżki chociaż przykryte świeżym śnieżnym puchem, skrywały zamarznięty stary śnieg który odbierał całą przyjemność z jazdy. Jedynie główne ścieżki były na tyle przejezdne że można było coś pokręcić.
Jak wychodziłem z domu temperatura na zewnątrz była równa zero. Z czasem zaczęło się ocieplać a śnieg zaczął robić się coraz bardziej mokry i zalepiający buty. Nie było wyjścia, trzeba było wracać do domu :-(
Dzisiaj zrobiłem sobie lekką jazdę do Tyńca. W sumie to chciałem trochę rozruszać kości. Od kilku dni padało i przez to nie jeździłem nic a nic. Liczyłem że spotkam kogoś znajomego a tu niestety. Pełno turystów, rolkarzy itp itd którzy tylko utrudniali jazdę. A w sobotę kolejna próba przejechania mega dystansu...
W domu remont, niechęć rodziców i żony do jakichkolwiek moich wyjazdów spowodowały że z trudem udało mi się z domu na rower, a dzień ten był dość nietypowy.
Kolega z grupy Ziemek brał tego dnia ślub i prosił kolegów z grupy by zrobić mu orszak weselny.
Z Krakowa ruszyliśmy w stronę Niepołomic. Gdy dotarliśmy do celu dzień było jeszcze za wcześnie, dlatego też pojechaliśmy jeszcze do puszczy. Po nabiciu kilkunastu kilometrów zawróciliśmy żeby zdążyć na orszak weselny.
Wszystko wyszło super i podobno zrobiliśmy prawdziwą furorę, co bardzo cieszy. Później na wariata musiałem wracać do rodziców, do Zakliczyna.
To był upalny dzień. Jak na złość przytrafiło mi się znów choróbsko. Już wczoraj czułem że mnie coś rozkłada, ale postanowiłem skorzystać z pogody, która jak widać ostatnio jest przepiękna.
No więc wyruszyłem o 8 rano (obecnie przeprowadziłem się do rodziców ponieważ mam remont w domu). Z Zakliczyna do Krakowa dotarłem w rekordowym tempie - coś koło godziny. Może to z racji że jechałem Zakopianką, a może dlatego że byłem jeszcze świeży. No nie wiem, w każdym razie już wtedy czułem się słaby.
O 9:10 byłem pod Smokiem, gdzie czekali na mnie koledzy. Po dołączeniu Kasi Galewicz ruszyliśmy w kierunku Kocierzy. Mieliśmy jechać przez Zator toteż skierowaliśmy się na Piekary, a stamtąd na Liszki. Już wtedy czułem że mnie przytyka, temperatura natomiast zaczynała powoli dawać w tyłek. Wszyscy poza mną byli jeszcze świeży i tempo narzucali coraz mocniejsze. Ja natomiast ledwo co żyłem, przytykało mnie coraz częściej i coraz mocniej bolało mnie gardło. Tuż przed Alwernią oznajmiam że odłączam się od grupy. Spokojnie w swoim tempie zawróciłem, po drodze zatrzymują się w sklepie żeby uzupełnić picie.
W Mnikowie kolejna przerwa na picie. Jak na złość nigdzie nie ma zimnego Powerade'a, o którym marzyłem przez dłuższy czas. Wypiłem syfnego Burn'a po którym miałem mega zgagę. Obrałem kurs na Kryspinów i byle szybciej do domu przez obwodnicę Krakowa i na Zakopiankę. Tam kolejna przerwa. Na Orlenie kupuję wymarzone dwie butelki Powerade'a. Żeby było śmieszniej sprzedawczyni pyta mnie czy tankowałem paliwo ;-)
Spokojnie w swoim tempie wracam do domu, wysuszony na wiór.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).