Pierwsze kilometry w tym roku pokonane. Marnie bo marnie, ale chodziło o symbolikę. Niestety z powodu choroby (zapalenie krtani) zdobyłem się jedynie na trzy rundki wokół błoń. Przy okazji przetestowałem nowe ochraniacze na buty Mavic'a.
Bulwarami w stronę Tyńca, jak się okazało w połowie długości ścieżka rowerowa jest zablokowana z powodu napraw. Trzeba było jechać szutrową dróżką co spowodowało pojawienie się kolejnych dziur w oponach :-(
Przy torze kajakowym spotkałem kolegę, z którym zrobiliśmy kilka kółek a następnie pojechałem w stronę Tyńca. Po dojechaniu do klasztoru zawróciłem w stronę Krakowa jednak tym razem ze względu na wyżej wymienione utrudnienia pojechałem ulicą.
Nieudany start w Mistrzostwach Polski Lekarzy spowodował że miałem roweru dość...niby kręciłem sobie trochę, ale czułem się przeciążony. Na szczęście po dłuższej przerwie zasiadłem znów na siodełku i zacząłem znów regularnie jeździć.
Niestety jeszcze nie przyszła oponka do szosówki więc na razie trenuję na przełajówce.
Krótka jazda na spokojnie. Mimo nieudanego maratonu 700km/24h nastrój jest całkiem ok. Teraz myślami jestem na Mistrzostwach Lekarzy w Kolarstwie Szosowym, które odbędą się w najbliższą sobotę. Szkoda że ten tydzień mam tak naszpikowany obowiązkami że nie mam czasu na jakiś sensowny trening a muszę jeszcze umyć i nasmarować rower po ostatnim wypadzie :-(
Razem z kolegą wybraliśmy się na nocną tułaczkę po lasku wolskim. Był to raczej spacer w terenie za sprawą słabej formy kolegi, niemniej jednak trochę dało się pokręcić.
Po ponad dwutygodniowej chorobie w końcu postanowiłem zebrać się na rower. I tak oto o 11 z lekkim poślizgiem byłem pod smokiem. Po drodze spotkałem sporo znajomych. Widać że sezon startowy zbliża się wielkimi krokami bo wszyscy ostro trenują.
Spod smoka, bulwarami ruszyliśmy do Tyńca. Następnie przez Skawinę do Kalwarii Zebrzydowskiej. Nasza 5 osobowa grupka się zmniejszyła o 2 osoby gdzieś w połowie drogi. W Kalwarii chwila przerwy na uzupełnienie picia i szybkie jedzonko.
Następnie obraliśmy kurs do Lanckorony. O ile się nie mylę chyba nigdy wcześniej tam nie byłem - pamiętałbym tak ładne miejsce.
Nogi aż same kręciły. Długi okres bezczynności sprawił że gdzieś w okolicach 60tego kilometra zacząłem odczuwać zmęczenie. Przy 80 kilometrze złapał mnie kryzys. Szczęśliwie było to już w okolicach Skawiny i spokojnie swoim tempem jakoś dociułałem do domu.
Wieczorem po pracy zebrałem się i z kolegą pokręciliśmy po Zakrzówku i Pychowicach. Po godzinie udałem się do Lasku Wolskiego żeby z grupką innych dwóch kolegów zaliczyć jeszcze lasek wolski. I w ten oto sposób zaliczyłem 3 godzinki nocnej jazdy.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).