No i na zakończenie września, przed wylotem na wakacje trochę poszalałem w lasku wolskim. Powrót przez tor kajakowy. Szkoda tylko że przed wyjazdem z domu nie zauważyłem że telefon jest rozładowany. Stąd nie ma tracka :-(
Ah nie ma to jak dzień po dyżurze, cały tylko dla mnie. Można było trochę pokręcić. Razem z kolegą wybraliśmy się do Kalwarii Zebrzydowskiej. Pogoda cudna. Tylko ten wiatr... Na szczęście powrót był z wiatrem w plecy. Jazda ponad 40 km/h bez zmęczenia. Cudowne uczucie, prawie jak zawodowiec pod wiatr ;-) Po powrocie do domu totalnie wyczerpany. Nie pomógł gainer i HMB, bo rano czułem się gorzej niż po 550 km w 24/h. Masakra...
Sezon wyścigów już zakończyłem. Nie mam czasu ani siły na dalsze jeżdżenie. No może pozostanie jeszcze doroczna czasówka u Sprosa, ale zobaczymy czy się odbędzie w ogóle. Na razie jedyne co pozostaje to oddawanie się przyjemności kręcenia na spokojnie.
Na początku października tygodniowy urlop w ciepłych krajach, a później na spokojnie przygotowania do przyszłego sezonu.
I znów po dłuższej przerwie. Jeśli by podsumować ten miesiąc to ogólnie z jazdą na rowerze jest kiepsko. Ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma... A tak w ogóle to dzisiejszy dzień jest dość wyjątkowy z dwóch powodów. Założyłem sobie konto na Facebooku i zainstalowałem sports trackera w komórce. Ogólnie śmieszna zabawa... ale wracając do jazdy.
Do wyboru miałem dwie opcje albo jechać na spokojną wycieczkę, albo poczekać do 17 i udać się na IC. Wybrałem tę pierwszą opcję z racji że forma jak bardzo kiepska w tym miesiącu.
Pojechałem bulwarami do Tyńca, następnie na Skawinę, stamtąd górkami do Mogilan.
Pogoda średnia. Niebo zachmurzone. Szybko wracałem do domu.
W tym miesiącu jazdę na rowerze zaniedbałem bardzo...aż strach pomyśleć że w najbliższy weekend jadę na maraton 24godzinny. Tak czy inaczej pogoda pokrzyżowała mi dzisiaj plany. Po powrocie z dyżuru chciałem zaliczyć okolice Bochni, Nowego Wiśnicza i Łapczycy. Niestety bardzo szybko pogoda popsuła się i lało równo przez kilka godzin. Dopiero po południu przestało padać i mogłem wyskoczyć coś pokręcić. Zaliczyłem Tyniec, Bielany, Lasek Wolski i Balice. Po drodze spotkałem dwóch kolegów z Rowerowania.pl, których nie widziałem od wielu miesięcy. Poniżej trochę fotek z dzisiejszego dnia.
Ogólnie rzecz ujmując, w lipcu jest totalna klapa jeśli chodzi o rower. Jak mam wolny czas to pada deszcz, albo jestem tak padnięty po pracy że idę spać.
Nareszcie udało mi się zebrać na rower. W planie była nieco trudniejsza trasa na przepalenie się. Od początku nieco przesadziłem. Nie przypuszczałem że forma mi tak poleciała. Przez pierwsze 50 km, ledwo jechałem i niejednokrotnie miałem ochotę zawrócić do domu. Na szczęście za Gdowem nogi złapały rytm i mogłem przyspieszyć.
Akurat dobrze się złożyło że nabrałem sił, gdyż tuż przez Dobczycami pogoda nagle pogorszyła się, na horyzoncie zrobiło się szaro i widać było ulewny deszcz. Przerażony przyspieszyłem i odbiłem na Wieliczkę.
Jak dojechałem do Krakowa, byłem zaskoczony tym że drogi były mokre i było pełno kałuż. Okazało się że niedługo przed moim przyjazdem, przeszła nad miastem duża ulewa. Mimo że nie wróciłem mokry, to rower był cały upierniczony w piachu i brudzie :-(
Przyznam szczerze że przez ostatnie dni bardzo się opuściłem jeśli chodzi o jazdę i robienie wpisów. Po prostu wracam z pracy i ponad wszystko chcę spędzić trochę czasu z żoną.
Dzisiaj po pracy zebrałem się na spokojne kręcenie, chociaż momentami zrobiłem kilka sprintów, m. innymi na podjeździe do Bielan oraz do Lasku Wolskiego. Jedyne co cieszy to to że siła i forma nie spada.
W dniach 4-5 Sierpnia jadę na maraton 24 godzinny. Mam nadzieję że w tym roku pogoda dopisze i dam radę przejechać 550 km.
Poniedziałek wolny od dyżuru trzeba uczcić :-) Razem z kolegą chirurgiem wybraliśmy się na spokojne kręcenie. Trasa: Kraków -> Kryspinów -> Liszki -> Balice -> Kraków
Myślałem że dzisiaj zrobię jakiś większy dystans. Niestety trochę się przeliczyłem. Po powrocie z dyżuru poszedłem od razu spać :-( Również emocje związane z mistrzostwami lekarzy trochę opadły, może nie tyle co emocje ale na pewno morale.
Rok temu miałem podobny przejechany dystans i morale. Nastawiałem się na więcej a była dupa...za przeproszeniem. Do tego wszystkiego padło mi koło w szosówce i nie będzie naprawione na czas - będę musiał wystartować na zapasowym komplecie kół...masakra jednym słowem.
Tak czy inaczej. Wybrałem się wieczorem do Tyńca. Jechało się kiepsko, gdyż na bulwarach mnóstwo robactwa. Nie dało się oddychać.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).