No i na zakończenie września, przed wylotem na wakacje trochę poszalałem w lasku wolskim. Powrót przez tor kajakowy. Szkoda tylko że przed wyjazdem z domu nie zauważyłem że telefon jest rozładowany. Stąd nie ma tracka :-(
Ah nie ma to jak dzień po dyżurze, cały tylko dla mnie. Można było trochę pokręcić. Razem z kolegą wybraliśmy się do Kalwarii Zebrzydowskiej. Pogoda cudna. Tylko ten wiatr... Na szczęście powrót był z wiatrem w plecy. Jazda ponad 40 km/h bez zmęczenia. Cudowne uczucie, prawie jak zawodowiec pod wiatr ;-) Po powrocie do domu totalnie wyczerpany. Nie pomógł gainer i HMB, bo rano czułem się gorzej niż po 550 km w 24/h. Masakra...
Sezon wyścigów już zakończyłem. Nie mam czasu ani siły na dalsze jeżdżenie. No może pozostanie jeszcze doroczna czasówka u Sprosa, ale zobaczymy czy się odbędzie w ogóle. Na razie jedyne co pozostaje to oddawanie się przyjemności kręcenia na spokojnie.
Na początku października tygodniowy urlop w ciepłych krajach, a później na spokojnie przygotowania do przyszłego sezonu.
Ostatnimi czasy zapanowała "moda" na wspólne treningi, co nie ukrywam bardzo mi się podoba. Niestety pogoda w ostatnich dniach dała mocno popalić. Dzisiaj rano padało nawet mocniej niż wczoraj, ale na szczęście po południu wyszło piękne słońce i można było oddać się przyjemności kręcenia.
O 17 na błonach zjawiła się mała grupka 6 kolarzy oraz 2 dziewczyny, które w tym samym czasie odbywały damskie treningi.
W planie było trenowanie zmian, podczas jazdy parami. Ten pomysł odpowiadał mi najbardziej gdyż ostatnio niespecjalnie czułem się na siłach by mocniej kręcić.
Znów wolny jeden dzień weekendu. Trzeba było go wykorzystać. Udałem się na Cichy Kącik z nadzieją na jakieś miłe kręcenie. Na miejscu czekała jedynie garstka kolarzy - reszta walczyła gdzieś na zawodach. Akurat w tym samym dniu odbywał się wyścig w Rajczy.
Trasa standardowa, bardzo nudna jak dla mnie. Miało być na spokojnie, ale mimo wiatru który wiał dość silnie tempo było bardzo mocne. Dziś nie był zdecydowanie mój dzień. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca w grupie. Tuż przed Alwernią odbiłem na Rybną i wróciłem do domu.
Co do ilości kilometrów to wyszła gdzieś 1/3 z tego co wpisałem. Niestety nie miałem wczoraj czasu żeby wklepać wczorajszą wycieczkę do Bikestats i musiałem połączyć kilometry.
Kolejne zaliczone IC. Bardzo byłem ciekaw jak wygląda moja forma przy tak małej ilości kilometrów, które przejechałem w ostatnim czasie. Tradycyjnie z Błoń ruszyliśmy większą grupką. Pogoda zapowiadała się bardzo nieciekawie, ale miałem nadzieję że w końcu deszcz nie spadnie.
Niestety pomyliłem się. Ledwo dojechaliśmy do Kryspinowa (gdzie czekała na nas ze dwa razy większa grupka kolarzy) jak dopadły nas chmury z których spadł deszcz. Lało praktycznie od Kryspinowa aż do powrotu. Momentami lało tak bardzo że nie było nic widać. Jednym słowem - masakra.
Ja natomiast tuż po starcie doczepiłem się do Beaty i starałem się utrzymać jej tempo. Na podjeździe pod Rybną odpadłem od głównej grupy, ale udało się też odjechać grupie z tyłu. Na zjeździe razem z kolegą dogoniliśmy czołówkę, która w obliczu oberwania chmury zwolniła z tempa i zrobiła się bardziej dostępna. Na rozjeździe pętli mega i giga razem z Beatą odbiliśmy na krótszy dystans. Byłem przemoczony, robiło się zimno i ciemno.
Jak dojeżdżaliśmy do Kryspinowa to już nie padało. Na ostatnich kilometrach miałem poczucie że tylne koło mi pływa, myślałem że złapałem gumę ale okazało się że jakimś cudem tylny zacisk się odpiął. Całe szczęście że nie pokusiłem się o sprint czy inne szaleństwa, bo koło mogło zupełnie wyskoczyć z widełek.
Na koniec zastanawiałem się czy czekać na resztę. Ostatecznie zrobiło mi się na tyle zimno że postanowiłem jechać od razu do Krakowa.
Po nieco ponad tygodniowej przerwie spowodowanej chorobą znów siadłem na rower. Tym razem zdecydowałem się na wspólną jazdę z cichym kącikiem.
Trasa była standardowa. Przez Liszki pojechaliśmy prosto na Oświęcim. Od Alwerni tempo znacznie przyspieszyło. Cieszył mnie fakt, że mimo długiej przerwy dałem radę się utrzymać, a i serce jakoś za specjalnie nie wariowało. W Babicach powoli zaczynałem słabnąć, na szczęście na rondzie nawrót i z powrotem do Krakowa.
Koło 50 kilometra osłabłem całkowicie. Odpadłem od grupy i spokojnym tempem wróciłem do Krakowa.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).