Nadszedł czas kiedy na Cichym Kąciku zwolniło tempo i można spokojnie jeździć bez napinania.
Akurat miałem chwilę wolną, wróciłem z dyżuru i na 17 znów do pracy, ale pogoda idealna więc na rower koniecznie trzeba było się wybrać - nie wiadomo kiedy spadnie śnieg i trzeba będzie się przesiąść na trenażer.
Na kąciku zebrała się dość duża grupa. Było trochę znajomych i nowych twarzy. Trasa nie była nowością. Pojechaliśmy na Modlniczkę, później na Krzeszowice, przez Rudno do Alwerni. Grupa pojechała jeszcze w kierunku Chrzanowa, ale ja z racji braku czasu odbiłem do domu. Wróciłem przez Zalas i Kryspinów.
Tradycyjnie, gdy skończą się maratony, emocje po sezonie opadną wraz ze znajomymi z rowerowania.pl wyruszamy w nocną podróż na Skrzyczne.
Startowaliśmy tradycyjnie z Milówki w dzień, kiedy wypadała pełnia. Do bazy wypadkowej - domu kolegi, dostaliśmy się autami w 10 osobowym składzie. Po przygotowaniu sprzętu i ubraniu się prawie we wszystkie ciepłe rzeczy jakie mieliśmy, mogliśmy ruszać przed siebie.
Niestety wbrew prognozom niebo było pochmurne i z dodatkowej frajdy jaką daje świecący w pełni księżyc nic nie wyszło - szkoda. Początkowo grupa trochę się rozjechała. Jednych rozpierała energia a inni (wśród których byłem ja) kręcili na spokojnie. W tym roku postanowiliśmy dostać się na Skrzyczne podjazdem szutrowym, na którym rok temu kończyliśmy wycieczkę.
Temperatura była bliska zeru, ale ponieważ prawie nie było wiatru to nie odczuwaliśmy chłodu. Problemy zaczęły się dopiero wtedy jak zaczęliśmy się wspinać. Na rozgrzanie przed wyjazdem w trasę, poczęstowany wypiłem kieliszek wiśniówki. Jako że nie piję alkoholu, taka mała ilość po niedługim czasie zupełnie mnie ścięła. To że nie miałem formy to jedno, ale nudności jakich dostałem podczas wspinaczki powodowały że musiałem co jakiś czas stawać i pić słodką kawę.
Im wyżej jechaliśmy, tym silniejszy był wiatr, temperatura była coraz niższa. Po męczarni jaką przyniosła mi wspinaczka, nareszcie dotarliśmy do schroniska. Na szczęście było otwarte i mogliśmy na chwilę znaleźć schronienie od wiatru i chłodu. Dodam jeszcze tyle że na wyjazd pojechałem zaraz po nieprzespanej dyżurowej nocy - szaleństwo. Z tej racji, jak tylko usiedliśmy udałem się na krótką drzemkę. Podczas gdy koledzy śmiali się i rozmawiali, ja próbowałem regenerować siły.
Szczęśliwie dla mnie w grupie nastąpił rozłam. Dwóch kolegów postanowił odpuścić dalszą jazdę, tłumacząc się wyziębieniem. W sumie nie było co im się dziwić - ja też byłem przemarznięty. Mimo tego że miałem na sobie dwie bluzy, polar, bezrękawnik i potówkę było mi niezwykle zimno. Ciuchy były przemoczone od potu i nie spełniały do końca swojej funkcji. Zostaliśmy w schronisku, a reszta ruszyła w dalszą trasę.
Razem we trójkę odpoczywaliśmy a w tym czasie gdzieś w drodze kolega przebił oponę i cała grupka musiała się zatrzymać. My odczekaliśmy 40 minut i ruszyliśmy w drogę powrotną. Koledzy też ostatecznie skrócili trasę po wspominanym defekcie.
Powrót do domu był w miarę szybki. Jak dojechaliśmy do Krakowa, byłem nieżywy. W domu wykąpałem się i poszedłem spać...
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).