Wyjazd ten nie należał do zbyt udanych. Razem z 4 kolegów ruszyliśmy spod smoka wawelskiego w kierunku lasku wolskiego. Ledwo wjechaliśmy w teren a koledze spadł łańcuch za kasetę. Musieliśmy oczywiście robić szybki serwis. Chwilę później sytuacja się powtórzyła i żeby było śmieszniej kolega gdzieś zapodział spinkę od łańcucha - kolejne stracone minuty. Dalej było jeszcze śmiesznej. Jeden kolega stwierdza że nie ma siły z nami jechać i odłącza się od grupy. Przez chwilę był spokój, ale wystarczyła jazda przez kamienną drogę bym złapał snejka. Szybka wymiana dętki i jedziemy dalej. Najprawdopodobniej wylajtowana dętka, którą woziłem jako zapasową była za słabo dopompowana i pierdyknęła na jakimś kamieniu - znów kapeć. Ponieważ nie miałem łatek i drugiej dętki, pożeganałem się z kolegami i ruszyłem do domu...na samej oponie. W połowie drogi powrotnej musiałem wyrwać z dętki wętyl bo nie dało się jechać. I tak po długich męczarniach wróciłem do domu. Na szczęście opona była cała i da się jeszcze na niej jeździć :-)
Wprawdzie sezon zakończyłem już prawie miesiąc temu jednak dopiero teraz pokusiłem się na skromne podsumowanie sezonu. Zacznę może od tego co się nie udało.
Przygotowania zacząłem dość późno. Dopiero w lutym zacząłem regularnie jeździć na rowerze i chcąc wnieść jakąś regularność do swoich treningów zapisałem się na spinning. I tutaj zaczął się problem. Zamiast robić bazę, robiłem treningi siłowe, wytrzymałościowe i...zero bazy.
Pierwszy wyścig na który się zapisałem, czyli zimowy maraton w Makowie Mazowieckim poszedł mi dość słabo, co przy włożonych siłach w trening nie było zbyt zachęcające. Kolejne wyścigi również nie były najlepsze ale z czasem szło mi coraz lepiej, aż w końcu w wakacje pojawiły się pierwsze sukcesy. Coraz lepsze miejsca na MTB Powerade Maraton, 11 miesce na Giga w Michałowicach oraz 3 miejsce w szosowym wyścigu w Miechowie.
Najbardziej jednak nastawiałem się w tym roku na maraton szosowy 750 km w 24h. Niestety nie udało się przejechać tego dystansu co było w znacznej mierze spowodowane brakiem bazy i odpowiedniego treningu. No niestety w życiu nie można mieć wszystkiego.
Koniec sezonu był dość szybki. Lekarski Egzamin spowodował że musiałem na dobre odłożyć rower i przysiąść się do nauki. Na szczęście egzamin zdałem i teraz mogę poświęcić czas na spokojny rozjazd.
Najbardziej cieszę się z przeskoku jakiego dokonałem w tym roku. Udało mi się wybić ponad przeciętność. Cieszę się też z faktu że ten sezon nie był jakiś specjalnie "kontuzjogenny".
Na przyszły sezon planuję przede wszystkim zmienić metody treningowe. A o reszcie pomyśli się :-)
Dzisiaj zrobiłem dość krótki trening na szosie. W założeniu była jazda w tlenie, ale od momentu kiedy wyjechałem z domu tętno utrzymywało się w granicach 150 ud/min. Przez pierwsze pół godziny jechałem dość wolno, nie mogłem się wbić na większe obroty bo od razu łapała mnie zadyszka. Prawdopodobnie efekt braku jazdy przez prawie miesiąc. Pod koniec chcąc przejechać przez Rząskę pogubiłem się i musiałem wjechać na Olkuską. Tam przeciskając się z dużą szybkością dobiłem do autobusu dzięki któremu mogłem dość szybko powrócić do domu kończąc ten nieefektywny wyjazd.
Ten wyjazd był planowany już od jakiegoś czasu. Nareszcie gdy udało mi się uporać ze wszystkimi egzaminami, mogłem zrealizować plan. Razem z 4 kolegami z Rowerowania.pl postanowiliśmy wjechać na Skrzyczne w nocy.
Z Krakowa wyruszyliśmy około 20. Po około półtorej godziny dojechaliśmy na miejsce gdzie rozpoczęliśmy wspinaczkę. Na całe szczęście w dniu wyjazdu otrzymałem zamówioną czołówkę (Sigma Siled Xtreme) gdyż bez niej jazda byłaby tragiczna.
Temperatura nie była zbyt niska, ubrani ciepło ruszyliśmy przed siebie. Ulice o tej godzinie były już puste a ostatni ludzie którzy wracali do domów patrzyli się na nas jak na idiotów. W sumie nic dziwnego gdyż o godzinie 23 zaczęliśmy wspinaczkę po terenowych szlakach.
Pogoda była wręcz wymarzona, nie padał deszcz, było w miarę ciepło i momentami na niebie przyświecał nam księżyc w pełni. Wyjazd był po prostu fenomenalny. Momentami cały urok psuły kałuże pełne błota, których za cholerę nie dało się ominąć. Ale w sumie jakoś to nam nie przeszkadzało. O godzinie 2:00 byliśmy jeszcze jakieś półtorej godziny od celu. Postanowiliśmy wtedy odpuścić sobie dalszą jazdę na Skrzyczne. Każdemu powoli dawało w kość zmęczenie - w końcu każdy z nas jechał po całym dniu pracy. Odbiliśmy w przeciwną stronę i ruszyliśmy szybkimi zjazdami w dół. Dla mnie odwrót był bardzo mądrym posunięciem. Od tego całego błota prawie już nie miałem klocków. Na cięższych zjazdach musiał sprowadzać gdyż siła hamowania była prawie równa zero.
W połowie powrotnej drogi na nieszczęście dość znacznie spadł mi poziom cukru we krwi. Zaczęły się drobne problemy, ale szczęśliwie dość szybko przeszło. Gdy dojechaliśmy do miejsca startu każdy był maksymalnie wypruty. Niby 55 kilometrów w terenie to nic wielkiego, ale każdy z nas zakończył już sezon startowy kilka tygodni temu i niewielu z nas miało jeszcze formę z lata.
Na pewno Skrzyczne jeszcze zaliczymy w nocy, niestety plan ten będzie trzeba przesunąć na cieplejszy okres i na weekend. Jazda po całym dniu pracy jest nie tylko niebezpieczna, ale też bardzo męcząca.
Mieszkam w Krakowie na Bronowicach. Najczęściej jeżdżę szosówką po okolicznych drogach. Staram się w miarę często i regularnie startować w Maratonach MTB i Szosowych (z przewagą tych drugich).