IC #2
Środa, 24 kwietnia 2013
· Komentarze(0)
Kategoria Trening
To było moje drugie IC w tym roku. Jak zwykle po dyżurach, wprawdzie niezbyt ciężkich. Na szybko zjadłem lekki obiad i położyłem się na chwilkę spać. Obudziłem się w ostatniej chwili gdyż do 17 (a więc czasu spotkania na Błoniach) pozostało 30 minut. Na wariata szybko się pozbierałem i z całą siłą ruszyłem na spotkanie. Na miejscu było bardzo dużo ludzi - to niezwykle miłe uczucie widząc tak wielu znajomych z którymi można pogadać i pościgać się.
Już na samym począku nie czułem się najlepiej. Zaczęło mnie mdlić i boleć brzuch, ale zrzuciłem to na barki obiadu który zjadłem. Myślałem że przejdzie.
W Krysponowie dołączyliśmy do niedużej grupki szosowców. W sumie było nas ponad 50 osób - prawie jak na zawodach.
Od samego startu poszło bardzo mocne tempo. Ciężko mi się jechało na przełajówce - momentami prędkość sięgała ponad 40 km/h a na oponach 35 mm trudno było ją utrzymać. Tak czy inaczej nie dawałem się. Podjazd po Rybną jeszcze jakoś przeszedł. Później było już tylko gorzej. Zaczęły się coraz większe mdłości i przyszła niemoc. Przez to wszystko nie byłem w stanie nic pić i jeść. Stopniowo odpadałem od grupki z którą się trzymałem, aż w końcu zostałem sam. Ciułając około 20 km/h walczyłem żeby nie spaść z siodełka. Na szczęście trasa minęła w miarę szybko z pomocą koleżanki Oli. W domu niestety odchorowałe swoje...ale to już nie ma co się rozpisywać.
Już na samym począku nie czułem się najlepiej. Zaczęło mnie mdlić i boleć brzuch, ale zrzuciłem to na barki obiadu który zjadłem. Myślałem że przejdzie.
W Krysponowie dołączyliśmy do niedużej grupki szosowców. W sumie było nas ponad 50 osób - prawie jak na zawodach.
Od samego startu poszło bardzo mocne tempo. Ciężko mi się jechało na przełajówce - momentami prędkość sięgała ponad 40 km/h a na oponach 35 mm trudno było ją utrzymać. Tak czy inaczej nie dawałem się. Podjazd po Rybną jeszcze jakoś przeszedł. Później było już tylko gorzej. Zaczęły się coraz większe mdłości i przyszła niemoc. Przez to wszystko nie byłem w stanie nic pić i jeść. Stopniowo odpadałem od grupki z którą się trzymałem, aż w końcu zostałem sam. Ciułając około 20 km/h walczyłem żeby nie spaść z siodełka. Na szczęście trasa minęła w miarę szybko z pomocą koleżanki Oli. W domu niestety odchorowałe swoje...ale to już nie ma co się rozpisywać.