III Śląski Maraton w Radlinie

Sobota, 16 czerwca 2012 · Komentarze(3)
Tydzień przerwy od jazdy na rowerze - pogoda wybitnie temu nie sprzyjała. Ciągle padało, a po mistrzostwach lekarzy nie miałem czasu żeby umyć szosówkę.
W końcu udało się zebrać i niestety dopiero na dzień przed imprezą umyłem i przeserwisowałem rower.

No właśnie no i wciąż popełniam ten sam błąd. Dzień przed zawodami do późna przygotowywałem sprzęt i tak przez to wszystko położyłem się spać o 1 w nocy :-(
Do tego wszystkiego byłem zły ponieważ maraton zaczynał się o godzinie 8, a to oznaczało że muszę wstać o 5 rano żeby być na tyle wcześnie żeby bezstresowo przygotować się do startu.

Ostatecznie wstałem o 6 ponieważ nie mogłem się zwlec z łóżka. Długo rozmyślałem czy jechać czy odpuścić - szanse na punktualne dotarcie były bardzo małe. W końcu zebrałem się i ruszyłem w drogę. W międzyczasie zadzwoniłem do kolegi żeby zapytać się o której startujemy.

Na miejsce dotarłem punktualnie o 8. Akurat w tym czasie startowała pierwsza grupa, która jechała dystans 550 km. Na szczęście grupy były puszczane co 5 minut przez co udało mi się uzgodnić z organizatorami żebym wystartował o 8:35.

Na wariata wyjmowałem rower i szykowałem się. Dodam jeszcze tyle że z braku czasu nie zjadłem śniadania. Założyłem że zjem batonika w trasie i najwyżej zatrzymam się gdzieś po drodze na jedzenie. O godzinie 8:35 stawiam się na starcie...a tam....nie ma już nikogo. Okazuje się że wszyscy pojechali a jedynym kolarzem który jeszcze nie wyruszył (oprócz mnie) był Kudłaty (Sławek).

Wspólnie ruszyliśmy w drogę. Robiło się coraz cieplej, słoneczko świecił zdrowo. W przeciwieństwie do ostatnich dni, dzisiaj był pierwszy kiedy było bez deszczu. Powoli się rozkręcałem. Liczyłem że mimo tygodnia bez jazdy, dostanę cudowną super moc jak to miałem na mistrzostwach lekarzy. Niestety nogi były zastane - całkowicie niezregenerowane. Cała sytuacja ze spóźnieniem, na tyle mnie zniechęciła jak również brak formy, że od razu z góry założyłem. Jadę do Wisły (gdzie był punkt kontrolny) i wracam do Radlina (skąd startowaliśmy).

Sławek jechał wolno, trochę za wolno jak dla mnie. Ja chciałem dogonić jakąś większą grupę żeby dystans 150 km pokonać jak najszybciej. Niestety... mijałem pojedynczych maruderów którzy jechali wolno...za wolno. Utrzymując prawie cały czas prędkość około 35km/h dojechałem do Ustronia. Łatwe to nie było ponieważ prawie całą drogę do Wisły wiało w twarz. W tym miejscu minąłem pierwszą grupę która z wiatrem jechała bardzo szybko.

Dojeżdżam do Wisły. Prawie całkowicie bez sił. Pożywiam się kanapkami, uzupełniam bidony. Zgaduje się z kolegą i po dłuższej przerwie ruszamy w drogę powrotną. Chwilowy przypływ sił i znów napieranie. Droga powrotna była szybsza niż do Wisły. Po zmianach udało się dojechać do końca. Zgłaszam w biurze zawodów że kończę imprezę. Słońce dało nieźle popalić. W niektórych momentach temperatura dochodziła do 39 stopni w słońcu.



Ogólnie to nie żałuję że pojechałem. Na pewno nie przejechałbym więcej kilometrów a tak miałem dobry trening.

Komentarze (3)

A tam średnia, liczy się przejechanie chociażby najmniejszego dystansu, bo warunki były zabójcze:)
pozdrowienia!:)

WuJekG 12:23 czwartek, 28 czerwca 2012

Hejka! :)
Przepraszam ale średnia nie jest prawdziwa. Od 2 dni siedzę w pracy i nie mam dostępu do licznika i wrzuciłem godzinę jazdy tak jak mi się kliknęło, ale średnia była spoooooro niższa.
Ja jechałem tak zmieszany że nawet nie pamiętam kogo mijałem :-(

Jelitek 12:55 piątek, 22 czerwca 2012

Gratulacje, ładna średnia :)
Wypatrywałem Cię po drodze, zdaje się, że nawet widziałem Cię jeszcze na podjeździe do Malinki.

WuJekG 10:19 piątek, 22 czerwca 2012
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ziejl

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]