Road Trophy Etap 3

Niedziela, 4 września 2011 · Komentarze(1)
Moje małe święto rowerowe dobiegło końca. Dzisiaj minął 3 etap a w zasadzie przeleciał, gdyż jechaliśmy momentami tak szybko że większości nie zdążyłem zapamiętać :-) Ale od początku.

6:45 dzwoni budzik, czas na śniadanie. Wstaję z łóżka a mięśnie nóg jakoś tak dziwnie mnie bolą - dawno nie miałem tego uczucia. Zemściło się na mnie wczorajsze lenistwo, czyli to że nie chciało mi się zrobić recovery drinka. Niby zjadłem trochę białka, ale niestety dla mnie nie to nie to samo. Pomyślałem sobie że będę dzisiaj pokutował.

Poranek jeszcze chłodniejszy niż wczoraj. Przed wyruszeniem w drogę dowiadujemy się że trasa została nieznacznie skrócona. Na szczęście organizator odpuścił ostatni fragment etapu, co tłumaczył względami bezpieczeństwa. Dla mnie to była dobra wiadomość jako że każdy kilometr mniej oznaczał krótszą męczarnię.

No i ruszyliśmy. Czekało na nas około 80 km po nieco mniejszych górkach niż na pierwszym etapie, ale sumarycznie przewyższeń wychodziło więcej - podobno. Już od samego startu zafundowano nam piekło. Podjeżdżaliśmy pod Kamesznicę, betonowymi płytami - oj bolało, momentami nawet bardzo. Każdy kto jechał obok mnie przeklinał pod nosem. Przyjemność?? Zerowa. Zastanawiałem się jaki jest sens prowadzenia trasy po takiej kiepskiej nawierzchni. Zamiast walczyć między sobą walczyliśmy z podjazdami. Szczęśliwy był ten, kto miał kompaktową korbę i górską kasetę.

Na szczęście na koniec tego męczącego wstępu był mój ulubiony zjazd do Milówki. Uformowała się nieduża grupka, w której z kolegów z grupy był tylko Waldek. Starałem się wypatrzeć na horyzoncie Gresa, czy przypadkiem nie dołącza do nas ,ale koniec końców doszedłem do wniosku że jest szansa na lepszy wynik i postanowiłem trzymać się grupy.

Milówka -> Nieledwia -> Kiczora. Dość płaski fragment, jedziemy po pseudo zmianach - bez ładu i składu. Raz na jakiś czas pewien niespokojny gość wyskakuje przed grupę wykrzykując że za wolno jedziemy. A peletonik i tak swoim tempem sunął na przód. Za Kiczorą kolejny cholerny podjazd. Trochę mi się dłużył, ale na szczęście nikt z grupy nie odskakiwał więc jechało się w miarę znośnie. Później zjazd, mijamy Laliki i wpadamy w leśne ścieżki, które znane były z pierwszej edycji Road Trophy.

Od tej chwili tempo jedynie wzrastało. Zatrzymałem się na pierwszym i jedynym bufecie, podobnie jak wszyscy z moich towarzyszy. Ponieważ musiałem się najeść arbuza, zostałem w tyle i aż do Czech musiałem samotnie nadrabiać straty.

Fragment trasy przez Czechy to praktycznie same zjazdy. Wprawdzie po przejechaniu połowy moje nogi mówiły zdecydowanie "DOŚĆ!", starałem się jeszcze wychodzić na zmiany i podkręcać tempo. Momentami myślałem na co mi to, ale koniec końców zależało mi na jak najlepszym wyniku. Chciałem dojechać w grupce do Polski i już w swoim tempie wczołgać się pod Ochodzitą.

Plan udało się spełnić w 100%. Do Istebnej wjechałem w takim samym składzie jak na początku etapu. Później grupka zaczęła się rwać i ci co zachowali więcej sił zaczęli uciekać pod górę. Co chwilkę zerkałem czy za moimi plecami nie widać Waldka, który został z tyłu jeszcze zanim zaczęliśmy podjazd za Kiczorą.

Bez większego kryzysu wpadam na metę. Mimo że psychicznie nie czułem jakiegoś zmęczenia, to mięśnie bolały potwornie. Podobnie jak lewe kolano, które na ostatnim podjeździe zaczęło wysiadać. Niedługo za mną dojechali pozostali Bikeholicy.

Po powrocie do kwatery dowiedziałem się że kolega z grupy, jadący przede mną wpadł w dziurę uszkadzając przednie koło. Na szczęście defekt nie był na tyle duży i mógł kontynuować dalszą jazdę. Nasz grupowy mistrz - Saint, był drugi co dawało mu ostatecznie drugie miejsce w klasyfikacji generalnej.

Co do reszty wyników to nie orientuję się za bardzo. Wiem tylko tyle że nie byłem ostatni i że dojechałem z czasem 3 godzin i 8 minut. Niestety bardzo szybko musiałem wracać do Krakowa gdyż czekała na mnie praca. Dla mnie to święto bardzo szybko dobiegło końca.

Podsumowując całą imprezę to muszę powiedzieć że czuję się trochę rozczarowany. Rok temu Road Trophy tętniło życiem, była to impreza z pompą i kolarskimi gwiazdami. W tym roku było bardzo kameralnie. Ledwie 99 zawodników. Prawie wszyscy prezentowali bardzo wysoki poziom co powodowało że ciężko było o jakieś lepsze miejsce. Ze strony organizacji nie ma za bardzo się do czego przyczepić. Bufety, posiłki, oznakowanie trasy, wszystko było bardzo dobre.

Zastanawiam się tylko czy wytyczanie takiej piekielnie trudnej trasy ma sens?? Przecież chodzi o to żeby współzawodniczyć między sobą a nie przyjechać żeby upodlić się i walczyć z podjazdami - chociaż zapewne jedno nie wyklucza drugiego.

Natomiast co do mojego występu to był on dla mnie wielką miłą niespodzianką. Przed startem starałem się w miarę często trenować i podnosić formę. Zdrowo się odżywiać, dobrze spać. I....udało się. Wbrew moim obawom jechało mi się znacznie lepiej niż przed rokiem, dałem z siebie 200%

Komentarze (1)

Gratuluję!. Wyniki są tutaj: http://www.timechip.cz/vysledky/2011/road-trophy#podle-kategorii kliknij na podle kategorii. Był ktoś na mtb, czy wszyscy na szosie? Nie ma co narzekać na podjazdy, trasa była pod przełożenie kompaktowe. Ciekawy jestem, czy za rok będzie etapówka.

Marcin 06:56 poniedziałek, 5 września 2011
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa zyluz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]