Piekielny Zalew Dobczycki

Sobota, 27 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria Trening
Najcieplejszy dzień tego lata - tak tę sobotę określili synoptycy.

Wieczorem na forum napisałem zapytanie czy ktoś wybiera się na szosę. Liczyłem na większy odzew, mając nadzieję że podobnie jak tydzień temu zaliczę jakąś fajną traskę. Żona w pracy, toteż nastawiłem budzik z myślą że wstanę rano i nawet jeśli nikt się nie odezwie to zrobię minimum 100 km - w końcu za tydzień zaczyna się Road Trophy, na którym nie zamierzam zdychać jak rok temu.

Oczywiście przez sen wyłączyłem budzik. Ze snu wyrwał mnie SMS wysłany z numeru, którego nie miałem w książce adresowej. Treść była oczywista: czy jadę na rower. Jak się okazało pisał do mnie kolega Oki - Michał, którego do tej pory znałem jedynie z forum i bikestats. Zapowiadał się bardzo ciekawy dzień.

Zostało mi tylko ubrać szosówkę w nowego kapcia (rower stał na flaku od czasu Mistrzostw Lekarzy, na których byłem w czerwcu - SIC!). W miarę łatwo poradziłem sobie ze zmianą, przetarłem rower szmatką żeby pozbyć się cienkiej warstwy kurzu i wskoczyłem na szosówkę na której nie siedziałem przez 2 miesiące.

Z początku jechało mi się bardzo dziwnie. Siodełko chociaż bardziej miękkie niż w przełajce wydawało mi się cholernie nie wygodne. Wiercąc się, jakoś dojechałem do Błoń. Stamtąd razem z kolegą Michałem ruszyliśmy na Wieliczkę. Po drodze zebralibyśmy z 600 zł mandatu - pech tak chciał że na każdym skrzyżowaniu wjeżdżaliśmy na żółtym świetle. Na jednym podjechał do mnie gość i zaczął wyzywać od "debili", narzekając na mój styl jazdy - eh...

W lekkim tempie dojechaliśmy do Wieliczki, skąd przez Biskupice ruszyliśmy na Gdów. W przeciwieństwie do zeszłej soboty noga wyraźnie mi nie podawała. Nie wiem czy to wina zmiany roweru, czy jakiegoś spadku formy. Chyba najbardziej przeszkadzało mi siodełko i inna korba. Na prawie każdym podjeździe Michał odjeżdżał mi na kilkaset metrów, a ja męczyłem się jakbym w ogóle nie jeździł.
Zapewne wina leżała również w marnym śniadaniu które zjadłem rano (3 ciastka + mleko).

Z Gdowa dojechaliśmy do Dobczyc gdzie zrobiliśmy pierwszą przerwę. Temperatura powietrza zaczynała rosnąć. Dopiero po zejściu z roweru dało się odczuć że jest naprawdę ciepło. Do tego czasu chłodził nas wiejący w twarz wiatr. Po uzupełnieniu płynów ruszyliśmy na około zalewu. Niecałe 30 km, trasy okalającej zbiornik wodny minęły dość szybko.

Trasę powrotną z Myślenic obraliśmy przez Borzęta, Zakliczyn, Zawadę i Siepraw. Temperatura w pewnym momencie sięgnęła 40 stopni w słońcu. Pokonując podjazd do wsi Borzęta zamroczyło mnie na moment. Myślałem że zejdę z roweru. Na szczęście zwolnienie tempa podjazdu pozwoliło mi pokonać kryzys do którego powoli się zbliżałem. 70-80 km to zazwyczaj taki dystans po którym przy marnym śniadaniu mam kryzys. Nie inaczej było tym razem.

Po dojechaniu do Świątników Górnych mieliśmy dwie opcje. Jechać przez Swoszowice kiepską drogą, albo ruszyć na Zakopiankę i stamtąd szybko udać się do domu. Ponieważ powoli opadałem z sił, optowałem za tą drugą opcją. Ku naszemu zaskoczeniu remont mostu w Mogilanach spowodował że musieliśmy znacznie nadrobić trasę i jechać objazdem.

Po dojechaniu do Krakowa i przebiciu się na Ruczaj zrobiliśmy ostatni postój na picie. Bulwarami dojechaliśmy do Mostu Dębnickiego gdzie ostatecznie nasze drogi się rozeszły.

Reasumując. Wyjazdy na których dzieje się coś pora pierwszy pamiętam najlepiej. Poznanie Michała oraz najpiękniejszy (jeśli chodzi o pogodę) dzień w tym roku spowodował że był to jeden z najlepszych wyjazdów w tym roku - mam nadzieję że nie ostatni.

Komentarze (2)

Ja złego słowa nie mogę powiedzieć bo czekaliśmy na siebie

Jelitek 19:57 środa, 31 sierpnia 2011

Michał tak każdemu ucieka i nikt z nim nie chce jeździć :P

robin 20:32 wtorek, 30 sierpnia 2011
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ntrum

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]