Podsumowanie roku 2010 - czyli analiza sukcesów i błędów.

Sobota, 4 grudnia 2010 · Komentarze(3)
Czwarty rok mojej rowerowej przygody dobiega końca. W porównaniu do poprzedniego, ten mijający sezon był gorszy zarówno pod względem formy, jak i ilości maratonów w których uczestniczyłem. Coraz mniej czasu, ciągłe dyżurowanie i nieustające zmęczenie psychiczne, bezpośrednio przełożyło się na brak sił i motywacji do regularnego trenowania.

Z początkiem roku plan miałem ambitny. Zakupiłem przełajówkę, z myślą o zimowych treningach i poprawieniu techniki. O ile to drugie udało mi zrealizować o tyle kilometrów niezbędnych do zbudowania "bazy" brakowało mi przez cały czas. Odpuściłem również spinning, który w zeszłym roku zbudował mi siłę mięśni, ale rozpoczęty w nieodpowiednim czasie spowodował że nie miałem wytrzymałości. Na krótkie wyścigi było to dobre, ale gdy w grę wchodziły maratony długodystansowe.

Mimo to nie poddawałem się i starałem się coś tam ciułać na zimówce, która koniec końców zajechała się ostatecznie i stoi zardzewiała w piwnicy (czas na jej remont). Odpuściwszy spinning, sprzedawszy rolkę treningową wpadłem w wir pracy. Z miesiąca na miesiąc coraz większa ilość obowiązków, a rower powoli przestał być środkiem i stał się celem do którego dążyłem w wolnych chwilach.

Zima przedłużała się formy jak nie było tak jej nie wyrobiłem. Śnieg, deszcz i tak na zmianę. Do tego co chwilę jakieś przeziębienie lub choroba. Zamiast inwestować w siebie inwestowałem w sprzęt, szukając w tym motywacji do dalszej jazdy. Niestety kolejne plany powrotu do treningów upadały zaraz po tym jak udawało mi się kilka dni regularnie jeździć. Plan pojechania na zimowy maraton do Makowa Mazowieckiego czy na maraton Zamany w Mrozach upadł gdy okazało się że nie ma chętnych do jazdy na tak odległe wyścigi.

Nadszedł kwiecień a wraz z nim pierwsze maratony. Na pierwszy strzał MTB Maraton w Dolsku. W tym samym dniu miała miejsce katastrofa Prezydenckiego samolotu. Nie zapomnę tej chwili nigdy. Zbiegam do kolegów z piętra domu w którym mieszkaliśmy i krzyczę że Kaczyński nie żyje. Wszyscy śmieją się ze mnie, ale gdy włączyli telewizor wszystko było jasne.

Organizator chociaż nie zdecydował się na odwołanie startu, dopiero na zakończenie oficjalnie powiedział o katastrofie. Sam wyścig potraktowałem jako przepalenie się i od początku dawałem z siebie 200% by w 2/3 umrzeć w siodełku. Z racji żałoby narodowej został tez odwołany drugi wyścig z cyklu MTB Powerade Maraton w Murowanej Goślinie. Wszyscy przeklinali tę decyzję, głównie dlatego że imprezę przeniesiono na lipiec.

Pogoda zaczynała sprawiać coraz większe jaja. Padało nieprzerwanie, powodzie i liczne osunięcia terenu spowodowały że na przełomie kwietnia i maja oraz w czerwcu odwołano sporo wyścigów. Moje ambitne plany, w tym start w Mistrzostwach Polski Lekarzy w Kolarstwie Szosowym legły w gruzach. Doszedłem do wniosku że bez formy lepiej nie pokazywać się na tej imprezie a do tego jeszcze zalało Sandomierz, a to główna miejscowość przez którą jedzie się do Bychawy gdzie odbywały się zawody. Skreśliłem imprezę z listy i znów odpuściłem.

Zamiast kilku odwołanych imprez udałem się na inne maratony. Dość niespodziewanie zaliczyłem Iszy Śląski Maraton w Radlinie a tym samym była to moja 3 próba pokonania rekordu przejechanych kilometrów. Do tej pory wynosił on 333 kilometry. Niestety mimo doskonałej atmosfery i całkiem niezłej formy padłem z powodu zimna i zniechęcenia zaliczając dwie pętle (z trzech) przejeżdżając coś nieco ponad 330 kilometrów. Mimo iż udało mi się poprawić wynik przejechanych w dobę kilometrów byłem bardzo niezadowolony ze swojej postawy. Do sukcesu stale brakowało czegoś. Impreza miała jednak ogromny wpływ na drugą połowę roku. Poznałem w jej trakcie kilka przesympatycznych osób w tym Piotrka od którego dostałem zaproszenie na Lipcowy maraton w Gliwicach.

Lipiec minął bardzo rowerowo. Najpierw kolejna próba podniesienia formy. Dogadałem się z żoną odnośnie regularnych treningów, znalazłem motywację i udało mi się wpaść w wir regularnej jazdy. Maraton w Murowanej Goślinie minął, ku mojemu zdziwieniu całkiem nieźle. Na koniec miesiąca udało mi się przejechać 605 kilometrów w 24h - i to był największy sukces w tym roku. Impreza nie dość że przygotowana perfekcyjnie to jeszcze zostawiła głęboki ślad w mojej psychice i pamięci (oczywiście pozytywny). Nareszcie udało mi się odnaleźć to coś co powodowało że mimo zniechęcenia jechałem dalej - muzyka. Prezent od żony na urodziny w postaci odtwarzacza MP3 spowodował, że negatywne myśli odpływały daleko.

Po lipcowym sukcesie spocząłem trochę na laurach. Stwierdziłem że muszę się zregenerować i jeździłem mało. Ponieważ na początku roku zapisałem się na Road Trophy to udałem się do Istebnej na kolejną wielką rowerową przygodę. Pierwsze kilometry tej pierwszej w Polsce szosowej etapówki były niczym piekło. Na szczęście drugi i trzeci dzień jechało się bardzo przyjemnie, a ja zdobyłem nie tylko nowe doświadczenia, ale poznałem kilka nowych osób.

Wakacje dobiegły końca. Na zakończenie Maraton w Krakowie. Jak do tej pory wyścig ten odbywał się w pełnym słońcu tak parszywa pogoda nie odpuściła i zamieniła jazdę w błotnistą szkołę przetrwania. Nie było chyba osoby które tego dnia nie zajechała napędu czy zniszczyła czegoś w rowerze. Około połowy uczestników nie ukończyła tego maratonu. Ja po dojechaniu na metę cieszyłem się że dojechałem cały i zdrowy bez większych defektów. We wrześniu byłem jeszcze na Kolarskiej Majówce w Wieliczce, która została przeniesiona z Maja. Jedyne co miała wspólnego z miesiącem, w którym miała się pierwotnie odbyć to zimny deszcz. Podobnie jak rok temu w dniu wyścigu lało potwornie. Majówka nie pozostawiła mi złudzeń że mam jakąkolwiek formę - odpadłem od peletonu zaraz po starcie i nawet fakt że jako jedyny startowałem na przełajówce nie poprawił mi nastroju.

Nadszedł Październik, minął Listopad. Moja jazda na rowerze ograniczyła się do kilku samotnych wypadów głównie po zmroku. Nadeszło ponownie zwątpienie i niechęć. Szczęśliwie po tym okresie powoli zaczyna wracać motywacja i chęć powalczenia. Nareszcie zakupiłem porządny trenażer i zabrałem się do jazdy w każdy wolny wieczór. Zacząłem znów inwestować w siebie i mniej w sprzęt.

Natomiast co ostatecznie z tego wyniknie to się jeszcze okaże...

Komentarze (3)

Świetnie napisane! Te 605 km na prawdę robi wrażenie.
A co do przyszłego roku to gorszy już chyba niż ten to się tak nie da, więc wsiadaj na trenażer i jazda do przodu ;-)

Dawid 17:32 wtorek, 21 grudnia 2010

Dziekuję badzo! :-)

Jelitek 11:19 sobota, 4 grudnia 2010

Trzymam kciuki żeby wszystko poszło zgodnie z planem! :-)

oki 07:17 sobota, 4 grudnia 2010
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa kjakr

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]