MTB Marathon Dolsk
Wtorek, 13 kwietnia 2010
· Komentarze(2)
Na ten dzień czekałem dość długo, gdyż mimo wcześniejszych planów by pojechać na jakiś zimowy maraton dopiero teraz udało mi się wyrwać. Niestety forma specjalna na ten dzień nie była, tam samo jak dzień nie był zbyt motywujący do jazdy.
O katastrofie prezydenckiego samolotu dowiedzieliśmy się rano, niedługo przed startem koledzy włączyli telewizor i nagle ktoś krzyknął że samolot prezydenta się rozbił. Po niedługim czasie było wiadomo że nikt nie przeżył. Na początku mieliśmy obawy że maraton zostanie odwołany, ale skoro puścili gigowców to i nas puszczono.
Sam początek przebiegał w bardzo smutnej atmosferze, nie było tej nastrajającej do walki muzyki, spiker przedstawił główne "gwiazdy" wyścigu - Majkę Włoszczowską i Paulę Gorycką.
Ponieważ na start dotarłem z kolegami dość późno toteż staliśmy dość daleko od startu. Efektem tego była konieczność przebijania się przez tłumy maruderów którzy skutecznie blokowali trasę. Niestety omijanie ich po grząskim piasku powodowało szybki wzrost tętna i zużywanie energii.
Na samym początku jechałem jak idiota, napierałem ile sił w nogach starałem się przebić jak najszybciej. Pić mi się nie chciało, jeść za specjalnie też. Gdy dotarliśmy do pierwszego asfaltowego odcinka podpiąłem się do niedużej grupki i wspólnie przejechaliśmy ten dość ciężki ze względu na wiatr odcinek. Gdy wjechaliśmy w teren nie zwalniałem tempa. Jechało się szybko i przyjemnie gdyż momentami wychodziło słońce a drzewa dawały ochronę przed wiatrem.
Największym problemem całego wyścigu był dla mnie brak licznika oraz źle dobrane opony. Nie wiedziałem jak szybko jadę i ile jeszcze kilometrów do końca zostało. Na drugim asfaltowym odcinku starałem się przebijać do przodu. Niestety grupy do których się dołączałem nie chciały za bardzo współpracować a każdy starał się schować by jak najmniej walczyć z bocznym wiatrem.
W ten oto sposób w 2/3 maratonu dopadł mnie silny kryzys. Dawno nie miałem takowego, co w dużej mierze było spowodowane antybiotykiem który skończyłem brać w dzień przed maratonem. Pech pomyślałem...mimo gradu, silnego wiatru i ulewnego deszczu jakoś dotoczyłem się do mety kończąc na okropnym 264 miejscu.
Ogólnie rzecz opisując to maraton był bardzo smutny. Każdy jechał zamyślony, na twarzach ludzi malował się smutek. Nie trudno było zgadnąć dlaczego. Tego dnia zapewne nikt nie myślał o samym ściganiu i zabawie...
O katastrofie prezydenckiego samolotu dowiedzieliśmy się rano, niedługo przed startem koledzy włączyli telewizor i nagle ktoś krzyknął że samolot prezydenta się rozbił. Po niedługim czasie było wiadomo że nikt nie przeżył. Na początku mieliśmy obawy że maraton zostanie odwołany, ale skoro puścili gigowców to i nas puszczono.
Sam początek przebiegał w bardzo smutnej atmosferze, nie było tej nastrajającej do walki muzyki, spiker przedstawił główne "gwiazdy" wyścigu - Majkę Włoszczowską i Paulę Gorycką.
Ponieważ na start dotarłem z kolegami dość późno toteż staliśmy dość daleko od startu. Efektem tego była konieczność przebijania się przez tłumy maruderów którzy skutecznie blokowali trasę. Niestety omijanie ich po grząskim piasku powodowało szybki wzrost tętna i zużywanie energii.
Na samym początku jechałem jak idiota, napierałem ile sił w nogach starałem się przebić jak najszybciej. Pić mi się nie chciało, jeść za specjalnie też. Gdy dotarliśmy do pierwszego asfaltowego odcinka podpiąłem się do niedużej grupki i wspólnie przejechaliśmy ten dość ciężki ze względu na wiatr odcinek. Gdy wjechaliśmy w teren nie zwalniałem tempa. Jechało się szybko i przyjemnie gdyż momentami wychodziło słońce a drzewa dawały ochronę przed wiatrem.
Największym problemem całego wyścigu był dla mnie brak licznika oraz źle dobrane opony. Nie wiedziałem jak szybko jadę i ile jeszcze kilometrów do końca zostało. Na drugim asfaltowym odcinku starałem się przebijać do przodu. Niestety grupy do których się dołączałem nie chciały za bardzo współpracować a każdy starał się schować by jak najmniej walczyć z bocznym wiatrem.
W ten oto sposób w 2/3 maratonu dopadł mnie silny kryzys. Dawno nie miałem takowego, co w dużej mierze było spowodowane antybiotykiem który skończyłem brać w dzień przed maratonem. Pech pomyślałem...mimo gradu, silnego wiatru i ulewnego deszczu jakoś dotoczyłem się do mety kończąc na okropnym 264 miejscu.
Ogólnie rzecz opisując to maraton był bardzo smutny. Każdy jechał zamyślony, na twarzach ludzi malował się smutek. Nie trudno było zgadnąć dlaczego. Tego dnia zapewne nikt nie myślał o samym ściganiu i zabawie...