Cholerny pech i 30 km na flaku
Niedziela, 4 kwietnia 2010
· Komentarze(5)
Kategoria Zwykła jazda
W ten piękny dzień zebrałem się na rower dość późno. Jak zwykle przed wyjściem stałem przed dylematem wyboru trasy i roweru. Postanowiłem pojechać rowerem do Bochni - miejsca gdzie pracuję. Ponieważ przełajówka miała pęknięte 3 szprychy postanowiłem podcentrować trochę koło i zaryzykować jazdę na tym rowerze. Zebrałem wszystkie niezbędne rzeczy i w drogę.
Do Bochni jechało się bardzo przyjemnie. Trasa wręcz wymarzona, lekki wiaterek, hopki na zmianę z płaskimi odcinkami cieplutko. Dojechałem do miejsca docelowego, nawrót i wracam do Krakowa. Na uzupełnienie picia i zjedzenie czegoś zatrzymałem się na stacji benzynowej tuż za miastem. Zobaczyłem że w przednim kole mam dość mało powietrza, dopompowałem trochę i zacząłem walkę z silnym wiatrem który jak na złość zaczął wiać prosto w twarz. Nie przejechałem 5 kilometrów jak nagle z przedniego koła uszło całe powietrze. Zaczynam szukać dętki...K***A...nie mam...no to łatki....K***A też nie mam...nie mam pojęcia jak to się stało ale tak się skupiłem na tych szprychach że nie zabrałem podstawowych rzeczy.
Postanowiłem jechać na kapciu. I w sumie dojechałbym do Krakowa gdyby nie ten cholerny wiejący w twarz wiatr. Po 20 kilometrach skapitulowałem. Telefon do żony i staram się dojechać do Krakowa jak najbliżej. Jak na złość tuż przed Wieliczką wiatr ustał a nogi jakby nabrały sił. Niedługo potem dojechałem do żonki która na mnie czekała. Wkurzony na siebie i nieco zdołowany wróciłem do domu.
Do Bochni jechało się bardzo przyjemnie. Trasa wręcz wymarzona, lekki wiaterek, hopki na zmianę z płaskimi odcinkami cieplutko. Dojechałem do miejsca docelowego, nawrót i wracam do Krakowa. Na uzupełnienie picia i zjedzenie czegoś zatrzymałem się na stacji benzynowej tuż za miastem. Zobaczyłem że w przednim kole mam dość mało powietrza, dopompowałem trochę i zacząłem walkę z silnym wiatrem który jak na złość zaczął wiać prosto w twarz. Nie przejechałem 5 kilometrów jak nagle z przedniego koła uszło całe powietrze. Zaczynam szukać dętki...K***A...nie mam...no to łatki....K***A też nie mam...nie mam pojęcia jak to się stało ale tak się skupiłem na tych szprychach że nie zabrałem podstawowych rzeczy.
Postanowiłem jechać na kapciu. I w sumie dojechałbym do Krakowa gdyby nie ten cholerny wiejący w twarz wiatr. Po 20 kilometrach skapitulowałem. Telefon do żony i staram się dojechać do Krakowa jak najbliżej. Jak na złość tuż przed Wieliczką wiatr ustał a nogi jakby nabrały sił. Niedługo potem dojechałem do żonki która na mnie czekała. Wkurzony na siebie i nieco zdołowany wróciłem do domu.