Skrzyczne nocą
Sobota, 3 października 2009
· Komentarze(0)
Ten wyjazd był planowany już od jakiegoś czasu. Nareszcie gdy udało mi się uporać ze wszystkimi egzaminami, mogłem zrealizować plan. Razem z 4 kolegami z Rowerowania.pl postanowiliśmy wjechać na Skrzyczne w nocy.
Z Krakowa wyruszyliśmy około 20. Po około półtorej godziny dojechaliśmy na miejsce gdzie rozpoczęliśmy wspinaczkę. Na całe szczęście w dniu wyjazdu otrzymałem zamówioną czołówkę (Sigma Siled Xtreme) gdyż bez niej jazda byłaby tragiczna.
Temperatura nie była zbyt niska, ubrani ciepło ruszyliśmy przed siebie. Ulice o tej godzinie były już puste a ostatni ludzie którzy wracali do domów patrzyli się na nas jak na idiotów. W sumie nic dziwnego gdyż o godzinie 23 zaczęliśmy wspinaczkę po terenowych szlakach.
Pogoda była wręcz wymarzona, nie padał deszcz, było w miarę ciepło i momentami na niebie przyświecał nam księżyc w pełni. Wyjazd był po prostu fenomenalny. Momentami cały urok psuły kałuże pełne błota, których za cholerę nie dało się ominąć. Ale w sumie jakoś to nam nie przeszkadzało. O godzinie 2:00 byliśmy jeszcze jakieś półtorej godziny od celu. Postanowiliśmy wtedy odpuścić sobie dalszą jazdę na Skrzyczne. Każdemu powoli dawało w kość zmęczenie - w końcu każdy z nas jechał po całym dniu pracy. Odbiliśmy w przeciwną stronę i ruszyliśmy szybkimi zjazdami w dół. Dla mnie odwrót był bardzo mądrym posunięciem. Od tego całego błota prawie już nie miałem klocków. Na cięższych zjazdach musiał sprowadzać gdyż siła hamowania była prawie równa zero.
W połowie powrotnej drogi na nieszczęście dość znacznie spadł mi poziom cukru we krwi. Zaczęły się drobne problemy, ale szczęśliwie dość szybko przeszło. Gdy dojechaliśmy do miejsca startu każdy był maksymalnie wypruty. Niby 55 kilometrów w terenie to nic wielkiego, ale każdy z nas zakończył już sezon startowy kilka tygodni temu i niewielu z nas miało jeszcze formę z lata.
Na pewno Skrzyczne jeszcze zaliczymy w nocy, niestety plan ten będzie trzeba przesunąć na cieplejszy okres i na weekend. Jazda po całym dniu pracy jest nie tylko niebezpieczna, ale też bardzo męcząca.
Z Krakowa wyruszyliśmy około 20. Po około półtorej godziny dojechaliśmy na miejsce gdzie rozpoczęliśmy wspinaczkę. Na całe szczęście w dniu wyjazdu otrzymałem zamówioną czołówkę (Sigma Siled Xtreme) gdyż bez niej jazda byłaby tragiczna.
Temperatura nie była zbyt niska, ubrani ciepło ruszyliśmy przed siebie. Ulice o tej godzinie były już puste a ostatni ludzie którzy wracali do domów patrzyli się na nas jak na idiotów. W sumie nic dziwnego gdyż o godzinie 23 zaczęliśmy wspinaczkę po terenowych szlakach.
Pogoda była wręcz wymarzona, nie padał deszcz, było w miarę ciepło i momentami na niebie przyświecał nam księżyc w pełni. Wyjazd był po prostu fenomenalny. Momentami cały urok psuły kałuże pełne błota, których za cholerę nie dało się ominąć. Ale w sumie jakoś to nam nie przeszkadzało. O godzinie 2:00 byliśmy jeszcze jakieś półtorej godziny od celu. Postanowiliśmy wtedy odpuścić sobie dalszą jazdę na Skrzyczne. Każdemu powoli dawało w kość zmęczenie - w końcu każdy z nas jechał po całym dniu pracy. Odbiliśmy w przeciwną stronę i ruszyliśmy szybkimi zjazdami w dół. Dla mnie odwrót był bardzo mądrym posunięciem. Od tego całego błota prawie już nie miałem klocków. Na cięższych zjazdach musiał sprowadzać gdyż siła hamowania była prawie równa zero.
W połowie powrotnej drogi na nieszczęście dość znacznie spadł mi poziom cukru we krwi. Zaczęły się drobne problemy, ale szczęśliwie dość szybko przeszło. Gdy dojechaliśmy do miejsca startu każdy był maksymalnie wypruty. Niby 55 kilometrów w terenie to nic wielkiego, ale każdy z nas zakończył już sezon startowy kilka tygodni temu i niewielu z nas miało jeszcze formę z lata.
Na pewno Skrzyczne jeszcze zaliczymy w nocy, niestety plan ten będzie trzeba przesunąć na cieplejszy okres i na weekend. Jazda po całym dniu pracy jest nie tylko niebezpieczna, ale też bardzo męcząca.